„Balonik strachu” – recenzja filmu „To”

Jednym z największych kłamstw, jest powiedzenie, że „ja się nigdy niczego nie bałem”. A jednak z takim stwierdzeniem można się spotkać każdego dnia. Ale to wszystko jest nieprawdą. Każdy z nas bowiem się czegoś obawia. Ludzie boją się jednak przyznać do tego, że czegoś się rzeczywiście boją… Czyż to nie śmieszny paradoks? Czyż mówienie innym o braku swojego strachu z własnej obawy nie jest głupstwem? I może wiele osób tak pomyśli, ale prawda jest zupełnie inna. Strach jest bowiem uczuciem wrodzonym – nie możemy go nigdy w pełni zwalczyć. My tylko możemy go kontrolować, ale to nie oznacza, że on zniknie. Może właśnie dlatego w kinematografii zaczęły powstawać horrory, które do dzisiaj mają za zadanie wzbudzać lęk widza. Czyż jednak nie można stwierdzić, że pełnią one także funkcję pewnej prawdy, która udowadnia widzom, że każdy z nas się czegoś boi?

Na przestrzeni lat horrorów pojawiało się bardzo wiele. Większość z nas kojarzy legendarne filmy Alfreda Hitchocka, czy uznawanego za króla tego gatunku „Egzorcystę”. I te niesamowite horrory po dzień dzisiejszy cieszą się dużym uznaniem. Każdy bowiem z następujących po sobie filmów miał w sobie to coś, co sprawiało niepokój widza. Niestety z czasem horrory zaczęły tracić popularność. I niewiele może osób wie, ale to właśnie Stephen King był odpowiedzialny za ich powrót. Ten bowiem pisarz po sukcesie swojej debiutanckiej książki „Carrie” z roku na rok zaczął publikować coraz to bardziej przerażające powieści grozy. Oczywiście, w jego bibliografii pojawiły się także wyroby „mniej-horrowskie”, ale i tak do dzisiaj to jego książki grozy wzbudzają większą popularność. To wzrastające zainteresowanie kolejnych pokoleń czytelników pogłębiały jeszcze tylko mocniej udane ekranizacje takie jak „Lśnienie”, „Zielona Mila”, czy niezapomniani „Skazani na Shawshank”. I następni reżyserzy również mieli chrapkę na przedstawienie jego opowieści. Wielce zapowiadający się „1408” okazał się być wydmuszką, a widowisko fantasy „Mroczna wieża” zawiodło… Niecały jednak miesiąc po tej klęsce, tuż przed 70 urodzinami autora, na ekranach kin miała pojawić się kolejna ekranizacja książki Kinga „To”. Jako że przedtem powstał tylko miniserial, a zwiastuny go wyglądały imponująco, wiązano z nim wielkie nadzieje. Czy jednak widowisko Andrea Muschiettiego zdołał je na nowo obudzić? Powiem szczerze – tak, bo „To” jest naprawdą udaną ekranizacją książki Stephena Kinga…

Znalezione obrazy dla zapytania to pennywise

Film Andrea Muschiettiego, jak już wyżej wspomniałem, jest adaptacją książki Kinga z 1986 roku. Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, w pewnym pięknym miasteczku Derry dzieci bawią się, chodzą do szkoły i spotykają się z przyjaciółmi…

Nie. Wróć. To nie jest bajka. W pewnym miasteczku Derry, znajdującym się w stanie Maine na Wschodnim Wybrzeżu dzieją się dziwne rzeczy.  Dochodzi tu bowiem do morderstw, tajemniczych wypadków, a ponadto co pewien czas giną dzieci. Może nie codziennie, bo co 27 lat, ale znikają. I nikt nie potrafi powiedzieć, co się z nimi dzieje. Wygląda to tak, jakby rozpłynęły się w powietrzu… i nie zostaje po nich nic. Ta sprawa z pozoru wydaje się nie mieć żadnego znaczenia dla dzieciaków, kończących stary rok szkolny i zaczynających wakacje. Tym bardziej, że mają oni swoje własne problemy. Bill (Jaeden Lieberher) od lat zmaga się z traumą z dzieciństwa. Outsider Ben (Jeremy Ray Taylor) próbuje się uporać z poniżaniem w szkole. Beverly (Sophia Lillis) jest ciągle wyśmiewana przez koleżanki. Richie (Finn Wolfhard) jest ciągłym gadułą, we wszystkim szuka czarnych akcentów, przez co sam sobie szkodzi. Nad czarnoskórym Mikiem (Chosen Jacobs) znęcają się inni ze względu na jego kolor skóry, żyd Stanley (Wyatt Oleff) jest pod presją swojego strachu, a chorowity Eddie (Jack Grazer) jest zdominowany przez swoją matkę. Kiedy jednak w życiu każdego z nich zaczynają pojawiać się straszne koszmary, związane z tajemniczą istotą, to postanawiają połączyć swoje siły i stawić mu czoło. Czy jednak uda im się powstrzymać demonicznego klauna Pennywise’a i przezwyciężyć swoje lęki?

Przyznam szczerze, że nigdy nie byłem fanem horrorów. Oczywiście, obejrzałem „Psychozę” Hitchocka, czy „Lśnienie”, z Jackiem Nicholsonem w roli głównej, ale gdybym miał wybór, to wolałbym ich znowu. nie oglądać, a zamiast tego włączyć sobie komedię Woody’ego Allena. I to nie dlatego, że filmy z tego gatunku uważam za złe. Zarówno bowiem „Psychoza”, „Egzorcysta”, czy „Lśnienie” to naprawdę znakomite produkcje, które warto obejrzeć. Sęk tkwi w tym, że ja, odkąd pamiętam, nienawidzę się bać na filmach. Nie lubię chować zamykać oczu podczas seansu, czy usilnie poszukiwać czegoś, co by mi posłużyło za ochronę. Takie moje przyzwyczajenie. Dlatego od lat nie poszedłem do kina na żaden film z tego gatunku. Pewnie z tej przyczyny nie miałem także dotąd szansy „zaprzyjaźnić się” z książkami Kinga, poza „Zieloną milą”, czy „Skazanymi na Shawshank”. I koniec końców, na pewno z tego powodu, nie robiłem sobie większych nadziei, kiedy poszedłem do kina na „To”. Właściwie, sam nie wiem, dlaczego się na to zdecydowałem. Może chciałem zobaczyć, co tam u mojego znienawidzonego gatunku filmowego. Może zależało mi na dobrej rozrywce. A może to przerażający uśmiech Pennywise’a przyciągnął mnie do kina jak czerwony balonik… Jednego jestem pewien. W ogóle nie żałuję tego, że w ostateczności zdecydowałem się obejrzeć TEN film…

Znalezione obrazy dla zapytania to film

„To” już po pierwszych paru scenach udowadnia, że będzie zupełnie innym horrorem. Film Andrea Muschiettiego zaczyna się bowiem od niewinnego momentu – wspólnego sklejania przez braci papierowego statku. Zwykła rzecz, co nie? A jakie ona może mieć tragiczne skutki… Nie będę jednak w tym miejscu zagłębiał się dalej w fabułę, ale wierzcie mi – ta scena ma na końcu taki kompletnie niespodziewany wydźwięk, że nawet ci, co przeczytali książkę Kinga, mogą być tym nagłym zwrotem akcji zupełnie zaskoczeni. W kolejnych jednak momentach ton filmu się uspokaja. Dziwne, co nie? I to jeszcze w horrorach chwile spokoju? Rzecz niespotykana. W końcu dla wielu kojarzą się one z ciągłymi wrzaskami, szarmotaninami i wyskakującymi potworami z ciemności. W „Tym” jest jednak zupełnie inaczej. Muschietti umiejętnia bowiem miesza tutaj kino grozy z kinem wielkiej przygody, a momentami nawet familijnym. Nie wszystkim taki mix gatunków się spodoba – w końcu widzowie, idąc do kina oczekiwali pełnego krwistości filmu, ale mimo wszystko nie można zarzucić reżyserowi schematyczności bo jego horror zupełnie się wyróżnia na tle pozostałych.

To, co jednak stanowi główny klucz do sukcesu tego widowiska, to sposób w jaki jego scenarzyści podeszli do całej sprawy. Gary Dauberman, Chase Palmer oraz Cary Fukunaga spisali się bowiem na medal, gdyż udało im się nie tylko umiejętnie i dogłębnie przedstawić sylwetkę każdego z bohaterów, ale potrafili ponadto wprowadzić szybką, ale nieprzesadzoną akcję, a to wszystko ubogacić naprawdę świetną dawką humoru. I żeby nie było, nie jest on poświęcony dla młodszej widowni, bo co niektórzy bohaterowie, na czele z Richie’m, czasem mówią tak genialne kwestie, że nie powstydziliby się ich nawet dorośli. Te momenty humoru ubogacają fabułę i sprawiają, że TEN film nie jest jedynie przeznaczony dla fanów horrorów, ale także dla tych, co styczność z nimi mają po raz pierwszy. I to właśnie czyni film Andrea Muschiettiego tak wyjątkowym.

Kadr z filmu 'To' / Materiały prasowe Warner Bros Polska

Od razu w oko rzuca się także fakt, że scenarzyści bardzo skurpulatnie podeszli do swojej pracy i to nie na zasadzie „na odczepnego”. Każdy bowiem z dzieciaków z „Bandy Frajerów” dostaje swój odrębny czas na ekranie. Dzięki temu poznajemy ich charaktery, motywacje, a także to, co jest w ich historii najważniejsze – lęki. A każdy z nich jest przedstawiony na swój nowatorski sposób, dzięki przez sceny nawiedzenia Pennywise’a. Dla przykładu wiecznie jąkający się Bill w swoich wizjach widzi młodszego brata w żółtej kurteczce ze statkiem w ręku. Tymczasem Beverly nawiedza jej ojciec, który ją w przeszłości molestował. Również lęki pozostałych postaci, Mike’a, Stanleya, Eddiego, czy Bena zostają ciekawie zaprezentowane. Mnie osobiście szczególnie zaintrygował wątek Richiego – od początku bowiem wydaje się, że jest największym kozakiem, to jego jedynego klaun nie nawiedził. A największy paradoks tej postaci polega na tym, że jej lękiem… są właśnie klauny. Zabawne, co nie?

Niestety to dobre wrażenie umiejętnie poprowadzonej fabuły, niszczy trochę fakt, że „To” nie jest prawie w ogóle horrorem. To bardziej thriller z momentami komediowymi. Tymczasem twórcy do samego końca przez te nawiedzenia i następujące po pewnym czasie „nagłe zwroty akcji” próbują nam jakby udowodnić na siłę, że to jest horror. Powiedzmy jednak sobie szczerze: nie do końca im się to udaje. A jak wiemy, im dalej w las, tym więcej drzew. I niestety wygląda na to, że w takim lesie zgubli się nasi scenarzyści i reżyserzy. Bo naprawdę fantastycznie przedstawili oni sylwetki głównych bohaterów dzieci i poprowadzili ich wątek zmagania się z lękami, ale niestety przy okazji zapomnieli zupełnie o tym, że to jest horror, a nie kino familijne. Elementów grozy jest tu bowiem, matematycznie biorąc, bardzo mało. Na początku pojawia się naprawdę przerażająca scena z udziałem Pennywise’a, a potem? No właśnie, co potem? Długo nie ma niczego strasznego, a same nawiedzenia są bardziej w stylu thrillerowskim. Na pierwszym jednak seansie trzeba przyznać, że są one przerażające dzięki często powtarzającemu zabiegowi Muschiettiego – „uśpienia” (który usypia bezpieczeństwo widza, by zaraz potem nagle mu zagrozić), który jednak już za 2 i 3 seansem nie robi tak wielkiego wrażenia. I właściwie jedynym, kto utrzymuje ten klimat horroru, jest znakomity Pennywise, który jest naprawdę przerażający. Wspomniana scena z łódką, scena z czerwonymi balonikami, czy genialny moment z odtwarzaczem DVD – to tylko niektóre jego świetne wejścia, których jest wiele. Niestety nawet pomimo Pennywise’a, „To” wciąż pozostaje bardziej thrillerem z elementami kina familijnego i nazwanie go w tym przypadku horrorem jest rzeczą krzywdzącą.

Kiedy jednak w końcu dochodzi do akcji, to trzeba uczciwie przyznać, że jest ona poprowadzona na wysokim poziomie. Na pochwały w tym miejscu nie zasługuje jednak tylko reżyser, ale także cała warstwa wizualna. Niesamowitych doznań muzycznych i emocjonalnych dostarcza choćby Benjamin Wallfisch, który pomimo niewielkiego doświadczenia, bardzo dobrze wprowadza momenty grozy, przyprawiające o dreszcze na całym ciele, a jednocześnie miesza je z klimatem lat 70 i 80. Mimo jednak tego wszystkiego, czasami można odczuć, że brakuje w tym wszystkim czegoś szczególnie wyróżniającego się. Podobne małe uwagi można mieć także pod względem zdjęć Chunga-hoon Chunga, które bezsprzecznie świetnie budują klimat filmu, a w ujęciach w przyciemnionym kanale mogą autentycznie wzbudzić lęk widza. Widać, że twórcy świetnie potrafią budować napięcie i to cieszy. Nawet bardzo bo niewielu innym reżyserom udałoby się dokonać podobnego czynu.

Mocną stroną filmu Andrea Muschiettiego jest również obsada. Nie udałoby się bowiem wykreować interesujących, zapadających w pamięć postaci, korzystając jedynie z dobrze rozpisanego scenariusza. Aby ci bohaterowie nabrali głębszego sensu, potrzeba było utalentowanych młodych aktorów, którzy by oddali te emocje. I pod tym względem twórcy filmu zasługują na aplauz bo dobrali niemalże idealnych kandydatów do każdej z ról. Szczególnie pod tym względem na duże uznanie zasługuje Jaeden Lieberher, który jako główny bohater Bill spisuje się naprawdę bardzo dobrze. Jego rola z całą pewnością była najtrudniejsza do odegrania, a jednak pomimo tego doskonale oddał on charakter swojej postaci, a sceny jąkania z jego udziałem wyszły mu perfekcyjnie naturalnie. Świetnie zaprezentowała się też Sophia Lillis jako Beverly. Pokazała ona spore umiejętności aktorskie, ale nie przeszarżowała i postawiła na naturalność. Nie zawiedli ponadto Jeremy Ray Taylor jako grubasek Ben i Jack Grazer w roli nadwrażliwionego Eddiego. Ich postacie wzbudzają sympatię widza i w wielu momentach mogą wywołać uśmiech na jego twarzy. Tym, który jednak najmocniej mi zaimponował, był Finn Wolfhard („Stranger Things”), który zagrał bardzo emocjonalnie i tym mnie kupił. Jako Richie Tozer jest także w wielu momentach przezabawny, przez co ciężko go nie polubić. Na tle ich wszystkich jedynie Chosen Jacobs (Mike) oraz Wyatt Oleff (Stanley) spisali się gorzej, gdyż nie przykuli oni uwagi widza i nie zaprezentowali niczego specjalnego. Nawet jednak jeśli, to i tak cały Klub Frajerów od razu wzbudza sympatię widza, który dzieciakom kibicuje do samego końca i ma okazję się z nimi szczerze zżyć. Jest to tym bardziej zaskakujące, gdyż w niewiele którym innym horrorze oglądający otrzymuje podobną szansą. A w „To” wszystko jest możliwe.

  

I choć kreacje dzieci mogą zrobić na widzu spore wrażenie, to jednak całe show kradnie im pewien klaun w stroju cyrkowca o nieustannie przerażającym uśmiechu. Tak, to właśnie Pennywise jest największą zaletą tej produkcji. Nie wynika to jednak jedynie z faktu, że on jako jedyny potrafi wzbudzić lęk widza, ale przede wszystkim z tego powodu, że podczas oglądania my chcemy tego klauna widzieć jeszcze więcej. Pennywise bowiem tak jak Egzorcysta, czy Hannibal Lecter samą swoją obecnością sprawia, że wbrew własnej woli coraz bardziej się do niego zbliżamy… On unosi nas w powietrzu jak czerwone baloniki. Tytułowy „To” to tak cholernie intrygująca postać, że od dawna nie mieliśmy szansy zaobserwować kogoś równie fascynującego. Osobne pochwały należą się Billowi Skarsgårdowi, który uczynił swojego bohatera kolejną ikoną kina grozy. Idealnie wpasowuje się on w postać odrażającego klauna i ciężko sobie kogolwiek innego wyobrazić w tej roli. A gdy powiedział: „Chcesz statek, Georgie?”, to aż ciarki przeszły po moich plecach. I to ze Strachu. Bo Pennywise to przede wszystkim przerażający i zniewalający Strach.

thumb-1920-787294

Podsumowując, „To” jest ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu naprawdę udanym filmem i to nie tylko przeznaczonym dla fanów kina grozy. Również zwykli widzowie, tacy jak ja, którzy nie oczekiwali po tej produkcji niczego więcej poza dobrą rozrywką, mogą się wbrew pozorom całkiem „przyjemnie” bawić podczas seansu. Widowisko Andrea Muschiettiego nie zalicza się bowiem do sfery typowych i banalnych horrorów, jakich było już wiele. Zamiast tego jest ono jednym z najuniwersalniejszych produkcji ostatnich lat, która łączy w sobie zarówno elementy thrilleru, komedii, jak i kina wielkiej przygody. I choć to z całą pewnością nie jest film idealny, to po klęsce „Mrocznej wieży” „To” jest doprawdy bardzo udanym powrotem ekranizacji Stephena Kinga na wielkim ekranie, który nastraja dużym optymizmem na następne lata.

Film Andrea Muschiettiego to jednak w tym wszystkim wcale nie film o Strachu, ale o tym, jak go należy przezwyciężać. W jednej z końcowych scen nasi dzielni bohaterowie wspólnie stawiają czoło okrutnemu klaunowi. I kiedy wydaje się, że Pennywise definitywnie ich pokonał, przezwyciężył ich wszelkie bariery i już zaczyna karmić się ich strachem… to naraz dzieci nagle nabierają odwagi i postanawiają z nim walczyć. „To” zatem nie jest film o Strachu, ale o Odwadze. Jak powiedział niegdyś pisarz Mark Twain: „Odwaga to panowanie nad Strachem, a nie brak Strachu”. I muszę przyznać, że po filmie Muschiettiego już się nie boję drugiej części. A zamiast tego nabrałem Odwagi i już się jej nie mogę doczekać. Lepszego prezentu na swoje 70 urodziny King nie mógł sobie wyobrazić… bo „To” nie tylko zaskakująco udana ekranizacja jego książki, ale przede wszystkim jeden z najlepszych horrorów ostatnich lat, dzięki któremu my sami zaczniemy się unosić w powietrzu… niczym czerwone baloniki.

 

Ocena Filmaniaka:

7,5/10

2000px-3.5_stars.svg

 

P.S.: Z dużym serduszkiem za Pennywise’a ❤

 

 

 

Dodaj komentarz