„Nie zadzieraj z psami!” – recenzja filmu „Pitbull. Ostatni pies”

Pies. To słowo, wbrew pozorom, ma aż dwa różne swoje znaczenia. Dla jednych bowiem pies to zwykłe domowe zwierze, takie, jakim się opiekujemy na co dzień. Sprawia nam ono wiele przyjemności, opiekujemy się nim, a on w zamian jest dla nas lojalny i umila nasz wolny czas. Jednak ostatnimi czasy słowa „pies” coraz częściej używamy w kontekście innego znaczenia. Gdyby bowiem przejść się po ulicach, czy posłuchać nie tylko huliganów, ale także zwykłych ludzi, to okazało by się, pewnie nie ku naszemu zaskoczeniu, że to określenie dla najwierniejszego dla nas przyjaciela, zarezerwowane jest także dla funkcjonariuszy policji. I choć może to zabrzmieć wyzywająco, to jednak tak mówiąc, w pewien sposób ich obrażamy. Ale czy wszystkich? Otóż nie. Nie wszyscy bowiem policjanci są grzeczni, przestrzegają reguł, do przestępców wołają „Rzuć broń!” i nigdy nie prowadzą nielegalnego handlu. Nie. W samym naszym państwie znalazłoby się wielu, którzy zamiast na miano policjantów, zasługiwaliby na to niepochlebne określenie psa…

Właśnie z tego powodu w 2005 roku Patryk Vega zainicjował powstanie serialu „PitBull”. I mówcie co chcecie o późniejszych jego „paprykach”, ale ten serial był naprawdę udany. Jak „Kryminalni” tylko w jeszcze lepszej, brutalnej, ale równie intrygującej wersji. Także film powstały w tym samym roku nie okazał się klapą. Niestety później nie było już równie kolorowo… Otóż Patryk Vega zamiast korzystać ze swoich postaci z serialu, zaczął wprowadzać nowe, a dodatkowo jego historie nabrały większej brutalności, co jednak nie było wykorzystywane poprzez mocniejsze sceny akcji, a większą ilość wulgaryzmów. Wyglądało to tak jakby Patryk Vega na siłę próbował dogonić rekord „Wilka z Wall Street” Martina Scorsese w liczbie przekleństw w dialogach. Jednakże „Pitbull. Nowe Porządki” dla wielu nie był filmem fatalnym. Oczywiście, zapewne i dla nich lepszy był serial (nie licząc 3 sezonu), ale były tutaj ciekawy sceny akcji, a sam film technicznie starał się być zrobiony po „amerykańsku”. Niestety Patryk Vega podjął niedługo potem złą decyzję. A mianowicie, postanowił nakręcić tym razem Pitbulla kobiecego – i tak powstał niesławny „Pitbull. Niebezpieczne kobiety”. I tak właściwie to nic w tym filmie nie było dobre – no może poza rolami Mai Ostaszewskiej i Sebastiana Fabijańskiego. Jak tu zatem się podnieść z dołu, skoro Vega dalej udowodnił swoją złą formę beznadziejnym „Botoksem”. Postanowiono więc zmienić reżysera. I tak na stołku pojawił się legendarny twórca męskich „Psów” Władysław Pasikowskia. Czy jednak ta zmiana okazała się właściwa? Czy Pasikowski zdołał dobrze domknąć historię Pitbulla? Jak się okazuje zmiana „psa” na stołku reżyserskim wyszła filmowi na dobre, gdyż „Pitbull. Ostatni pies” to całkiem niezłe zwieńczenie historii Starej Gwardii…

Od lewej: Marcin Dorociński (Despero), Krzysztof Stroiński (Metyl) i Rafał Mohr (Nielat). Stara gwardia znowu w akcji

„Pitbull. Ostatni pies” to przede wszystkim powrót znanych nam postaci z serialu „PitBull” Patryka Vegi, którego chyba już do końca życia będziemy kojarzyć z tą serię. Ale w Warszawie wciąż nie jest bezpiecznie… Otóż obecnie gangsterska stolica Polski jest podzielona na dwie części: Wołomin i Pruszków – „teren” należący do niebezpiecznego Gawrona (Cezary Pazura), który wraz ze swoim bratem „Juniorem” (Adam Woronowicz) rozdaje tutaj główne karty i wciąż wygrywa. W międzyczasie natomiast dochodzi do tajemniczej śmierci jednego z funkcjonariuszy, Soczka, który przedtem współpracował z Majamim (Piotr Stramowski). W związku z tym stołeczna policja postanawia rozwiązać zagadkę jego śmierci i rekrutuje przybyłego z dalekiego Kallingradu byłego „psa”, Sławomira Desperskiego (Marcin Dorociński). Do Warszawy przybywają również inni członkowie dawnej Starej Gwardii – Mirosław Saniewski „Metyl” (Krzysztof Stroiński) oraz prosto z Waszyngtonu Krzysztof Magiera (Rafał Mohr), znany teraz pod pseudonimem „Quantico”. Wspólnie muszą połączyć siły, a „Desperado” dodatkowo wniknąć w szeregi „Gawrona” by odkryć sprawcę śmierci jednego z funkcjonariuszy policji. W grę wchodzi duża stawka, więc nie ma miejsca na litość, a na śmierć. Pojawia się jednak nowa niebezpieczna przeciwniczka – Mira (Doda), która jako żona „Gawrona” nie puści zdrady nikomu płazem. Czy więc uda się w końcu uwolnić Warszawę od gangsterów i znaleźć sprawców morderstwa?

Przyznam szczerze już na samym początku, że nigdy, ale to nigdy nie byłem fanem „Pitbulla”. Dlaczego? Bo choć serial wydawał mi się całkiem interesujący, tak późniejsze filmy Patryka Vegi zupełnie mnie zniechęciły do oglądania poprzednich jego produkcji. Być może wynika to z mojej słabości, gdyż nienawidzę w filmach zbyt dużej ilości niepotrzebnych przekleństw – ale prawdę powiedziawszy, to nie byłyby jedyne zarzuty w kierunku Patryka Vega. Akcja choć szybka to nieposkładane do przysłowiowej „kupy”, postacie tak brutalne i nieprzyjemne, że aż niewiadomo było, komu tu kibicować, a dodatkowo zupełnie nietrafione „żarty”. To wszystko sprawiło, że Pitbulla przestano brać poważenie – a jedynie jako pracę wyzyskową. I na nic się zdały wysiłki Patryka Vegi, czy jego aktorów, którzy wyraźnie chwalili pracę z nim na planie – Pitbull zaczął zdychać. Lecz wówczas, jak powiedziałem, pojawił się on – Władysław Pasikowski. Jego pojawienie się wniosło nie tylko powiew świeżości w serii, ale także w końcu część, która była godna przygód Starej Gwardii z serialu z 2005 roku. Proszę się jednak za szybko nie zahwycać – „Pitbull. Ostatni pies” to nie jest film na miarę „Psów”, ale mimo wszystko to i tak niezły powrót.

Image result for pitbull ostatni pies

Główna zmiana filmu Władysława Pasikowskiego w porównaniu z „Pitbullami” Patryka Vegi, polega na tym, że tym razem mamy do czynienia ze spójną fabułą, może nie idealnie rozpisaną, ale przemyślaną, z odpowiednim początkiem i zakończeniem. Czyli tak jak w serialu. Natomiast „Nowe porządki” były poszarpane jak mięso po psach, które miało ogrom postaci i ogrom wątków – a wszystko to wymieszane w śmierdzącym sosie. I to co mówię teraz, jest jedynie moim wnioskiem. Otóż próbowałem obejrzeć „Nowe Porządki” i wierzcie mi lub nie – nie wytrzymałem nawet godziny. W przypadku Władysława Pasikowskiego jest zupełnie inaczej. Już po sposobie kręcenia poszczególnych scen widać, że jest to znacznie bardziej doświadczony reżyser. Vega bowiem wszystko nakładał w swoim filmie – każda scena miała być mocna i to nie wychodziło. Tymczasem Pasikowski idzie inną drogę. Pozostawia nam parę niewiadomych, karty nie wykłada od razu na stół, a dopiero z czasem je odkrywa, starając się tym samym wzbudzić coraz większe zainteresowanie oglądającego. I to działa.

Cieszy mnie także osobiście fakt, że reżyser „Ostatniego psa” nie poszedł ścieżką utartą przez ostatnie „Pitbully”, gdzie miało być sporo picia i sporo przekleństw. Zamiast tego skupia on główną uwagę na fabule i na swoich bohaterach, a nie na tym by stworzyć na siłę jak najmocniejszy przekaz „walki policjantów z gangsterami”. W efekcie w filmie przez ponad kilkanaście pierwszych minut nie pojawia się ani jedno przekleństwo! Zaskakujące co nie? Oczywiście nie mamy tu także do czynienia z pięknymi, romantycznymi dialogami, pełnymi epitetów i metafor jak z „Romeo i Julii”, ale i tak widać sporą zmianę w traktowaniu historii. Sam film jest od 16 lat, a nie od 18 jak „Nowe Porządki”, czy „Niebezpieczne kobiety”. Dzięki temu nie mamy tu żadnych wyzywających scen, a właściwie na mojej sali kinowej pojawiło się całkiem spora liczba zarówno młodszych, jak i nieco starszych widzów. To świadczy jedynie o tym, że Pasikowski próbuje zmienić pogląd na temat „Pitbulla”, tworząc z niego w głównej mierze historię, a nie pokaz specjalny. I po raz kolejny mu się to udaje. W tym jednak wszystkim trudno nie odczuć, że „Pitbull. Ostatni pies” to pod wieloma względami film bardzo bezpieczny.

Related image

I tak jak cała historia została całkiem sprawnie i spójnie opowiedziana, a bohaterowie ciekawie przedstawieni, tak Pasikowski zupełnie nie potrafi się skupić na jednym z najważniejszych wątków w filmie – intrydze. Została ona bowiem potraktowana bardzo po macoszemu. Sama scena z wybuchem naprawdę wzbudziła moje spore zainteresowanie. Ale zaraz po przyjeździe policji, nic właściwie się nie dzieje. Dobra, jest pościg policjantów gangu na motocyklach. Ale gdy okazuje się, że to nie oni stali za śmiercią Soczka, to zaraz wideo się zacina. Nawet „Metyl” po pobieżnym przeszukaniu i przypadkowym spotkaniu „Gawełka” (świetna występ gościnny Zbigniewa Zamachowskiego), później pozostawia tę sprawę na bok. Zero wyjaśnień, zero akcji. Policja w tym filmie dopiero pod koniec nagle się budzi – a i tak antyterroryści nie potrafią długo trafić jednego człowieka. I trochę tego żal bo widać, że Pasikowski miał pomysł na ten film, ale przez zbyt dużą ostrożność (by nie stworzyć czegoś niepoprawnego), w ostateczności nie wykorzystał w pełni potencjału tej historii.

Sama realizacja również nie powala. Jest poprawna i tyle. Zdjęcia nie są niczym specjalnym. Podobnie jak muzyka Radosława Łuki, która jest wręcz niesłyszalna. Nawet montaż i dźwięk, które w poprzednich Pitbullach mógł zrobić wrażenie, tutaj nie mają zbyt dużej roli. Dlaczego? Bo Pasikowski główną uwagę poświęca historii i bohaterom. Ciężko jednoznacznie stwierdzić, czy to była jego dobra decyzja, bo parę scen (atak terrorystyczny, pościg motocyklów) aż prosi się o elektryczne dźwięki niczym Hansa Zimmera, czy szybkie ujęcia. Mimo wszystko najnowszego „Pitbulla” i tak ogląda się całkiem przyjemnie. Szkoda tylko, że brakuje mu tego czegoś, czym mogły zaimponować choćby „Psy”.

Z kolei sceny akcji tak jak strona wizualna nie powalają, ale też specjalnie nie rozczarowują. Mamy tu parę szybszych przyspieszeń, parę niespodziewanych zwrotów akcji, a sama rzeź podczas dyskoteki naprawdę robi spore wrażenie. Reżyser zdecydowanie nie spuścił z tonu po „Jacku Strong” i wie jak należy nakręcić dobrą nawalankę. W efekcie na samym końcu otrzymujemy fantastyczny popis Starej Gwardii, która przeciwko rosłym przeciwnikom pokazuje w końcu, kto rządzi na ich podwórku. Przez to jednak znowu traci fabuła, ponieważ szybkie zwroty akcji powodują, że pojawia się tu wiele niepotrzebnych i niewiele znaczących wątków, jak np. ministra, czy całego otwarcia banku Miry. Gdyby zamiast ten czas poświęcić na rozwinięcie intrygi, to myślę, że efekt byłby znacznie lepszy.

Image result for pitbull ostatni pies

Całe szczęście, mamy tu do czynienia z o wiele lepszą obsadą niż w poprzednich Pitbullach. Królem ekranu jest bowiem nie kto inny jak Marcin Dorociński. W roli „Despero” radzi on sobie doprawdy znakomicie. Jego wątek jest świetnie rozwinięty, a sam aktor nie sili się na niepotrzebne minki, bo wszystko jest w stanie wyrazić swoją postawą i słowami. I naprawdę da się go polubić, dzięki czemu przynajmniej widz wie, komu kibicować. Dorociński odgrywa swoją rolę znakomicie, a jednocześnie widać, że sprawia mu to łatwiznę, bo po prostu czuje się jak ryba w wodzie w roli obskórnego, ale lojalnego funkcjonariusza, który jednak czasem lubi się dobrze napić. Z pozostałych ról, które zwracają uwagę, należy jeszcze oczywiście wspomnieć o pozostałych członkach dawnych „psów”. Zarówno bowiem Krzysztof Stroiński, jak i Rafał Mohr udanie odnajdują się w swoich rolach, a dzięki sporemu czasu na ekranie, tworzą sylwetki postaci, które potrafią wzbudzić sympatię. Szczególnie mam tu na myśli „Metyla”, do którego postawa zmęczonego funkcjonariusza, wciąż rozpamiętującego grzechy przeszłości, pasuje idealnie. Jego duet z Dorocińskim jest świetny. Żałuję tylko, że zakończenie jego wątku pozostawiło we mnie spory niedosyt. Dobrze spisał się także Adam Woronowicz, który w roli czarnego charakteru „Juniora” doskonale wie, co w tej roli należy zrobić. Oby więcej takich jego ról. Zawiódł mnie z kolei Cezary Pazura, który nie pokazał niczego większego. Od tak, był bogaczem, władcą Pruszkowa i zakochanym… idiotą. A to że zabił jedną kobietę na początku filmu nie uczyniło z niego wcale ciekawszej postaci. Ponadto w tle można zobaczyć takich aktorów polskiego formatu jak Marian Dziędziel, Izabela Kuna, Agnieszka Kawiorska, czy Michał Kula – nie są to role szczególnie przyciągające uwagę, ale stanowiące przyjemne tło dla akcji.

Na koniec parę słów o Dodzie. Wiem, że można było mieć spore uwagi względem wyboru Pasikowskiego odtwórczyni do roli Miry. I sam tym też nie byłem zachwycony. Dlatego, gdy szedłem do kina na „Pitbulla” to spodziewałem się jej fatalnej roli, ale ostatecznie nie było aż tak źle. Oczywiście Doda to i tak najsłabszy element układanki Pasikowskiego, ale przynajmniej dało się wytrzymać patrząc na nią na ekranie. No po prostu zagrała samą siebie, gwiazdę – taką jaką jest i będzie. Na początku jako posłuszna córeczka była irytująca, ale później po strzelaninie na dyskotece – pokazała swoje pazurki i udowodniła, że przy mniejszym gwiazdorzeniu może coś z niej będzie.

Related image

Podsumowując, „Pitbull. Ostatni pies” to całkiem udane zwieńczenie serii „Pitbulla”. Może nie idealne, ale stanowiące spójną całość, pomimo niezbyt ambitnej końcówki. Mamy tu parę dobrych zwrotów akcji, ciekawych postaci, a sama fabuła sprawia wrażenie poukładanej. Oczywiście nie jest to film idealny, bo intryga mogłaby być lepiej rozprowadzona, a potencjał paru postaci zmarnowano. Mimo to, gdy szedłem do kina, to myślałem, że w miejscu Pitbulla leży pies pogrzebany. A zamiast tego okazało się, że taki żywy pies jest znacznie lepszy niż martwy lew.

 

Ocena Filmaniaka:

6/10

three-stars

Dodaj komentarz