„Władza czy zniewolenie?” – recenzja filmu „Faworyta”

Pożądanie, a Miłość. Te dwa stany z pozoru wydają się być swoim przeciwieństwem, a w rzeczywistości są swoim uzupełnieniem. Z jednej strony mamy więc Miłość jako uczucie bezgraniczne, które jak wynika z podstawowych zasad moralności powinno być obdarowywane drugiemu człowiekowi bez jakichkolwiek zastrzeżeń. A z drugiej strony stoi także Pożądanie – stanowiące silną potrzebę lub fizyczny pociąg do spełnienia własnych pragnień. I wydawać by się mogło, że tą „wojnę uczuć” bez żadnych problemów powinna wygrać Miłość, która w porównaniu do Pożądania, które stanowi pewnego rodzaju narkotyk bądź nieuleczalne uzależnienie, jest bezgraniczna, nie szuka poklasku i nigdy nie może się skończyć. W ogólnej zatem teorii Miłość istnieje w każdym z nas – i to niezależnie od tego, jakimi wartościami kierujemy się w życiu. Ale czy aby na pewno? Czy rzeczywiście jak głoszą liczne doktryny miłość jest największą siłą człowieka, a może jego zgubą, która ulega wypaczeniu i w ten sposób przeradza się w zwykłe Pożądanie, stanowiące lustrzane odbicie Miłości, ale nie w pełni idealne…

W swoim najnowszym filmie jeden z najciekawszych współczesnych reżyserów, twórca „Lobstera” oraz kontrowersyjnego „Zabicia świętego jelenia”, Grek Yorgos Lanthimos, zdaje się stawiać koło siebie na równi Miłość wraz z Pragnieniem, tworząc z emocjonalnych uczuć niebezpieczną wybuchową mieszankę, pełną groteskowości oraz sprośnego czarnego humoru. A wszystko to otoczone jest pozornie przepiękną aurorą XVIII-wiecznej Anglii, którą rządzi schorowana Królowa Anna. Filmów kostiumowych, opowiadających o intrygach na dworze brytyjskim było już naprawdę bardzo wiele, więc tym bardziej początkowo „Faworyta” nie wydawała się być z pozoru żadnym uniwersalnym widowiskiem, które by mogło w jakiś inny, dotąd niezbadany sposób przedstawić obraz monarchii, który do dzisiaj stanowi fundamenty władzy królewskiej. Kto więc się spodziewał po tym filmie zwykłego wyidealizowanego portretu brytyjskiej monarchii, wraz z upływem czasu sam się przekona, że w rzeczywistości patrzy jedynie na krzywe i karykaturalne zwierciadło, które niczym Pożądanie wyzwoli w nim wszelkie ukryte głęboko w duszy pragnienia oraz pokłady emocjonalne, tym samym tworząc jedną z najbardziej uniwersalnych produkcji ostatnich kilkunastu lat, którą bez żadnych wątpliwości po prostu trzeba zobaczyć na własne oczy, by nie dać się zwieść przez pozorne lustrzane odbicie miłosnej śpiewki na cześć nieskończonej władzy.

Jak już wcześniej zostało wspomniane, akcja najnowszego filmu Yorgosa Lanthimosa przenosi się do XVIII-wiecznej Wielkiej Brytanii, nad którą rządy sprawuje z pozoru wszechmocna oraz nie do zdarcia Królowa Anna (Olivia Colman) z rodu Stuartów. W międzyczasie jednak państwo jest w stanie wojny z Francją i niedługo ma wyruszyć na jej podbicie. Niezwykle silną wydawać by się mogło kobietę na szczycie zamiast ustalania planu wysłania wojsk, w większym stopniu interesuje opieka nad swoimi króliczkami, bądź ewentualnie zajadanie się egzotycznymi potrawami na kolejnych uroczystościach. Stąd właśnie wszelkie decyzje, dotyczące przyszłości państwa, a które to właśnie ona powinna wypełniać w ramach swoich codziennych obowiązków, spadają na barki jej niezwykle wpływowej i bliskiej przyjaciółki, lady Sarah (Rachel Weisz), żony wielkiego oficera wojsk brytyjskich Lorda Malborougha (Mark Gatiss), która w rzeczywistości sprawuje rządy nad całym państwem. W niepodzielnej władzy przeszkadzają jej co prawda liczni oponenci w postaci choćby przemądrzałego, ale niezwykle przebiegłego Roberta Harleya (Nicholas Hoult), ale ona i tak potrafi się im przeciwstawić. Wszystko się zmienia wraz z przybyciem na dwór dawnej szlachcianki, a teraz zwykłej podrzędnej sprzątaczki, Abigail (Emma Stone), która w szybkim czasie zdobywa poparcie swojej kuzynki, lady Sarah i staje jej się osobistą służącą. Wraz z zaś jej pierwszym spotkaniem z rozpuszczoną Królową Anną, obie kobiety nawiązują wzajemną nić zrozumienia, której próbuje się przeciwstawić dawna ulubienica królowej. W ten sposób dochodzi pomiędzy nimi do istnej wojny pragnień, w której bronią nie są wcale wojska, czy strzelby, a wzajemne pożądanie i coraz to bardziej niebezpieczne intrygi. A stawka jest naprawdę wysoka: bo ten kto wyjdzie cało z pojedynku, stanie się tytułową „faworytą” królowej.

Grecki reżyser już nie raz udowadniał o swoim niebanalnym guście filmowym, który wyraźnie wyróżniał się na tle wielu innych hollywoodzkich widowisk. Przyznać trzeba, że jego styl nie spodoba się każdemu bo pełno pojawia się tu zawsze karykatur, czy niestandardowych zwrotów fabularnych, które jednych mogły naprawdę zaszokować, a z kolei drugich pozostawić jedynie w sporej konsternacji. Tak było choćby w przypadku jego bodaj najbardziej dotąd popularnego filmu, czyli „Lobstera”, za którego dwa lata temu udało mu się zdobyć nominację do Oscara za najlepszy scenariusz oryginalny. I faktycznie: ta historia osadzona w przyszłości, w której wszyscy samotni ludzie są aresztowani i osadzani w specjalnym zakładzie, by w ciągu następnych 45 dni odnaleźć partnera, była naprawdę bardzo pomysłowa. Dla Lanthimosa widoczne bardzo duże znaczenie ma zawsze niebanalny scenariusz i podobnie jest także w przypadku „Faworyty”, która pomimo, że jest na swój sposób filmem kostiumowym, osadzonym w królewskiej Wielkiej Brytanii, to jednak w żaden sposób nie jest podobna do pozostałych produkcji o podobnej tematyce. Zamiast bowiem idealnego świata, tutaj zaskakująco więcej pojawia się mroku, a wszelkie tradycje ówczesnej Anglii są celowo przerysowane do granic możliwości, czego doskonałym przykładem jest choćby scena „wyścigu gęsi”, czy późniejszy taniec Lady Sarah. A jednak w tej groteskowości kryje się pewne piękno. Bo choć w trakcie seansu w głównej mierze niepodzielnie na ekranie rządzi karykatura, mroczne tajemnice, kolejno pojawiające się zawistne intrygi tytułowych faworytek oraz wszech-wyczuwalny zgorzkniały, czarny humor, to tak naprawdę „Faworyta” jest po prostu dziełem doskonałym.

Znalezione obrazy dla zapytania olivia colman the favourite 1920x1080

Gdyby można było przyrównać „Faworytę” do jakiegokolwiek innego widowiska, to od razu na myśl przywodzi mi połączenie „Barry’ego Londona” Stanleya Kubricka z nieco gorszą pod tym względem „Marią Antonią” Soffi Coppoli. W przypadku pierwszego z nich nie ma co się jednak specjalnie dziwić, gdyż reżyser filmu, Yorgos Lanthimos już nieraz podkreślał, że ma ogromny szacunek do twórcy „Mechanicznej pomarańczy” i dlatego próbuje oddać mu własny hołd w swoich filmach. Podobnie jak w „Barry’m Londonie” mamy tu do czynienia z silnym pragnieniem jednej z głównych bohaterek, Abigail do wejścia na sam szczyt – a w związku i z tym sięgnięcia po wszelkie możliwe metody do osiągnięcia tego celu. Dodatkowo podobnie jak w przypadku ponadczasowego dzieła Kubricka mamy tu dość chłodne spojrzenie na epokę monarchicznej Anglii, a także pojawiającą się w dialogach ironię. Podobnie jednak jak w „Marii Antoninie” nie brakuje tu także paru mocniejszych scen, które zdają się jeszcze bardziej podkreślać groteskowy wymiar tejże opowieści. W tym jednak wszystkim Yorgos Lanthimos nie zasięga pomysłów wyłącznie od pozostałych twórców filmowych, a w głównej mierze tworzy własną, autonomiczną wizję XVIII-wiecznej Wielkiej Brytanii, którą absolutnie nie da się porównać z niczym innym.

Rewelacyjnym pod tym względem pomysłem reżysera i scenarzystów było już samo podzielenie tej niezwykle skomplikowanej i wciągającej historii na odpowiednio 7 aktów. Dzięki temu widz doskonale bowiem może przyswoić wszystkie pojawiające się w tym filmie wątki całego trójkąta brytyjskiego składającego się z Królowej Anny i jej dwóch rywalizujących między sobą faworyt: niezwykle idealistycznej i wpływowej Lady Sarah oraz nieco bardziej roztrzepanej, ale dwulicowej Abigail. Każdy z tych rozdziałów posiada swój własny tytuł – kto jednak spodziewał się, że będzie on odzwierciedlał dokładne podsumowanie tego, co się w nim wydarzy na ekranie, to już w tym miejscu jest w sporym błędzie. Bo choć, owszem każdy z wymienionych tytułów pojawia się w treści fabuły, to jednak bardzo często sugerując jakieś zdarzenie, wykorzystany jest w zupełnie innej aranżacji. Dla przykładu, żeby nie zaspoilerować, pojawia się tu jeden mrożący krew w żyłach nagłówek, którego sens w późniejszej części fabuły nabiera zupełnie innego znaczenia. Yorgos Lanthimos niemalże więc bawi się z oczekiwaniami widza, próbując mu zasugerować coś jednego, by zaraz potem wyjąć przysłowiowego „królika z kapelusza”. Dla niektórych co prawda takie potraktowanie może być z lekka rozczarowujące, ale na szczęście w żaden sposób nie odbiera to uroku temu filmowi.

Znalezione obrazy dla zapytania faworyta film 1920x1080

Lanthimos nie kpi tu jednak wyłącznie z oczekiwań widzów i ich schematycznego toku myślenia bo w głównej mierze zależy mu na ośmieszeniu brytyjskiej monarchii i ukazaniu jej w znacznie karykaturalnym świetle, co zresztą wychodzi mu naprawdę fantastycznie. Reżyser nie sili się bowiem na swoje osobiste uwagi, a po prostu cały ten świat sztucznej idealności, przepięknych strojów oraz ozdobnych fryzur traktuje na zasadzie zwykłego przerysowania. Ale nawet tak śmiałego sądu dokonuje on na ekranie w zupełnie niestandardowy sposób, nie rzucając pomidorami w szlachtę w każdym pojawiającym się dialogu, a pozwalając fabule na ukazanie standardowych scen z życia Brytyjczyków i zestawieniu to z wydarzeniem historycznym, jakim jest oblicze coraz bardziej nieuchronnie zbliżającej się wojny z Francją. Ukazanie więc takich codziennych spraw szlachty, jak zorganizowanie wyścigu gęsi, bawienie się na dworze na balach poprzez bardzo dziwne ruchy sceniczne podczas tańca, bądź rzucanie pomarańczami w mężczyznę, samo w sobie jest doprawdy prześmiewcze. Poza tym dostajemy tu także groteskowe przedstawienie mężczyzn u szczytu władzy, którzy zamiast wykazywać się prawdziwym heroizmem, wolą uganiać się za dziewczynami. Wśród nich jedynie więc wyróżnia się Robert Harley, który jest wręcz stworzony do intrygowania i infiltracji, a wraz ze swoją peruką oraz sarkastyczną przychylnością królowej, wypada nad wyraz wiarygodnie w świetnej interpretacji Nicholasa Houlta, którego mogłoby być znacznie więcej na ekranie. Do tego i tak prześmiewczego tonu opowieści dochodzą dodatkowo jeszcze przebłyskowe i gdzieniegdzie także zabawne dialogi, które są zasługą naprawdę fantastycznie rozpisanego scenariusza.

Nie byłoby to jednak absolutnie ani trochę możliwe gdyby nie znakomita obsada, w której nawet pomimo wspomnianego przed chwilą odważnego intryganta Roberta Harleya, i tak w głównej mierze wszystkie karty rozdają 3 wielkie, silne, ale i zarazem niezwykle różniące się od siebie kobiety. Yorgos Lanthimos w żadnym jednak wypadku wraz z ograniczeniem siły męskiej, nie próbuje w ten sposób ukazywać idealności oraz perfekcyjności płci pięknej na przykładzie choćby Alfonso Cuaróna w zeszłorocznej „Romie”, która również w tym roku powalczy na Oscarach o najważniejsze statuetki. Wręcz wzorcowym tego przykładem jest jedna z wielkiej trójcy, a mianowicie Królowa Anna, w którą rewelacyjnie słusznie nominowana przez Akademię Filmową za tą rolę do miana najlepszej aktorki pierwszoplanowej Olivia Colman. Grana przez nią monarchini w żaden sposób nie przypomina ani walecznej Marii Stuart, walczącej z licznymi przeciwnościami losu Elżbietę II z serialu „The Crown”, bądź podstarzałą, ale równie konsekwentną wersję Wiktorii w wykonaniu Judi Dench w „Powierniku królowej”. Tymczasem Olivia Colman kształtuje w tym filmie zupełnie inny obraz królowej, która w porównaniu do swoich pozostałych poprzedniczek i następczyń jest niezwykle skonfliktowaną osobą, która z powodu wielkiej wagi władzy, kompletnie nie potrafi przyjąć jej ciężaru na swoje barki. I początkowo rzeczywiście Królowa Anna stanowi karykaturę samej siebie, gdy zamiast dbałości o państwo, woli wżerać kolejne kawałki ciasta, które i tak zaraz potem jest zmuszona wymiotować do stojącej obok porcelanowej wazy. Z czasem jednak okazuje się, że to przede wszystkim tragiczna postać, która wraz z utratą 17 dzieci niezwykle pragnie miłości od drugiej osoby, ale z drugiej strony nie potrafi jej także w pełni przyjąć do siebie. Olivia Colman mistrzowsko na miarę Oscara ukazała bardzo sprzeczne emocje, targające jej bohaterką oraz tragedię obsesyjnej i rozpieszczonej Królowej, która na długo zapadnie w pamięci widza po skończeniu seansu.

maxresdefault (1)

Nie tylko jednak sama Królowa rządzi na ekranie bo poza nią otrzymujemy tu wręcz niezwykły pojedynek aktorski pomiędzy Emmą Stone, a Rachel Weisz, odpowiednio wcielające się w rolę upadłej szlachcianki, Abigail oraz niezwykle wpływowej Lady Sarah. I rzeczywiście dostajemy tu wręcz niezwykle intensywną, a zarazem także wciągającą intrygę pomiędzy tymi dwoma silnymi kobietami, które na żaden sposób nie chcą sobie ustąpić w celu dojścia do własnego określonego przez siebie celu. Dla Abigail jest to zatem powrócenie do łask, pięcie się jak najwyżej w hierarchii władzy oraz końcowe przywrócenie miana Lady, upoważniającej ją do odzyskania tego, co niegdyś utraciła na rzecz swojego ojca. A z drugiej strony ringu jest Lady Sarah – która usilnie pragnie w dalszym ciągu kontrolować sytuację w całym państwie, by w ten sposób przyczynić się do sukcesu swojego ojca i nie utracić zaufania ze strony Królowej. To zapowiadane starcie to przede wszystkim niezwykle potężne zestawienie dwóch zupełnie różniących się od siebie osobowości, które zrobią wszystko i nie cofną się przed niczym, by stać się tytułową „faworytę”. W związku z tym potrzeba było do tych ról dwóch przekonujących i utalentowanych aktorek, które zdołałyby wiarygodnie ukazać ten konflikt. I tak też się stało bo zarówno Emma Stone jak i Rachel Weisz są absolutnie znakomite w swoich rolach. A jako że obie z nich są w tym roku nominowane do Oscara w kategorii najlepszej aktorki drugoplanowej, to naprawdę ciężko wskazać, która z nich przechyliła szalę na swoją korzyść. Z jednej strony mamy bowiem Emmę Stonę, która po masie uroczych dziewczyn tym razem gra zupełnie nietypową dla siebie rolę chciwej i żadnej władzy kobiety, która wraz z wieloma osobowościami zręcznie steruje całym dworskim otoczeniem, a z drugiej zimną, a zarazem niezwykle kobiecą Rachel Weisz, która swoim urokiem i syczącymi pokusami wręcz zniewala oglądającego.

Poza fantastyczną reżyserią Yorgosa Lanthimosa, rewelacyjnym scenariuszem oraz mistrzowskim popisem Olivii Colman, Emmy Stone oraz Rachel Weisz całości jak idealnej klamry arcydzieła dopełnia także doskonała strona estetyczna, która jest do tego stopnia perfekcyjna, że ciężko pod tym względem mieć jakiekolwiek zarzuty względem filmu. Zarówno bowiem scenografia, kostiumy, jak i w końcu charakteryzacja Królowej Anny – to wszystko stoi na najwyższym poziomie. Nie ma tak w zasadzie tutaj niczego, co by można było negatywnie ocenić. Doskonałą szczególnie robotę odwalili scenografowie, którzy w niesamowity sposób ukazali przepych, a także wydzierającą w tym wszystkim pustkę typowo brytyjskiego dworu, w którym zamiast uczuć i emocji, rządzi rozpusta i pycha. Złego słowa nie można też powiedzieć o kostiumach, które podobnie jak w „Anie Kareninie”, czy zeszłorocznej „Nici widmo” wbrew pozorom, ale odgrywają kluczową rolę. Widać to przede wszystkim w stopniowo przechodzącej przemianie strojów bohaterek, granych przez Rachel Weisz oraz Emmę Stonę, które raz po drugiej zmieniają swoją garderobę z czarnych strojów na białe. I tak jedna na znak białości obejmuje przewagę, tak druga w toni ciemności przybiera strój przegranej, by zaraz potem odmienić szalę na swoją korzyść. Taki drobny chwyt, a jakże wiele znaczący. Do tego mamy wyśmienity pokaz umiejętności operatora Robbiego Ryana, który w tym roku o statuetkę Oscara będzie rywalizować z Alfonso Cuaronem i Łukaszem Żalem. I na pewno nie jest bez szans, bo jego efekt chciałoby się rzec „kopuły”, a w fachowym określeniu żabiej perspektywy, jest wręcz namacalny i robi bardzo wielkie wrażenie. A jako, że akcja z czasem przyspiesza, a poziom napięcia wzrasta wraz z rozwijającą się fabułą, to towarzyszy jej powtarzający się w kółko ten sam jeden motyw muzyczny, który dodatkowo uwydatnia unikalność tego filmu.

Znalezione obrazy dla zapytania olivia colman rachel weisz emma stone the favourite 1920x1080

Nie ma co zatem zakłamywać rzeczywistości – „Faworyta” jest dziełem totalnym, w którym absolutnie nie dostrzegam żadnych wad, no może poza jedynie ograniczeniem ról męskich bohaterów, którzy tak w zasadzie nie mają prawie żadnego znaczenia dla fabuły. Nie zmienia to jednak faktu, że Yorgos Lanthimos wspiął się na wyżyny swoich umiejętności i tym samym dostarczył nam kolejnego, niezwykle unikalnego widowiska, które mimo wszystko zarówno w porównaniu do „Lobstera”, czy „Zabicia świętego jelenia”, może trafić do większej ilości sposób, co wynika ze znacznie odmiennego podejścia greckiego reżysera do tematu i stworzenia najbardziej komercyjnego i kameralnego widowiska ze wszystkich swoich dotychczasowych. W tym jednak wszystkim w dalszym ciągu nie schodzi on ze swojej udeptanej przedtem ścieżki tworzenia historii, w której królują na pierwszym planie błyskotliwe, znakomite dialogi, które w porównaniu do wielu innych filmów typowo kostiumowych, nie rażą swoimi nazbyt poważnymi, szekspirowskimi ripostami. Zamiast tego w głównym stopniu można w nich wyczuć groteskę i satyrę, dzięki którym obsada dostaje naprawdę spore pole do popisu. I w żadnym stopniu tej szansy nie marnuje bo całe trio, składające się z Olivii Colman, Rachel Weisz oraz Emmy Stone daje tu swój popis znakomitego aktorstwa i niesamowicie zgranego trójkąta, którego na długo nie da się zapomnieć po skończeniu seansu. Do tego dochodzi perfekcyjna strona estetyczna, doskonałe zdjęcia, a także bardzo wiele kreatywnych rozwiązań reżyserskich Yorgosa Lanthimosa, wraz z którymi „Faworyta” staje się absolutnie rewolucyjnym i unikatowym dziełem filmowym, jakich niewiele w dzisiejszym kinie. I to właśnie ona jest moim faworytem do tegorocznych Oscarów.

To jednak nie tylko satyra bezsensowności monarchii brytyjskiej, a także niezwykłe zatarcie się uczuć pomiędzy miłością, a pożądaniem, które wspólnie stanowią pewnego rodzaju manię bycia kochanym i perfekcyjnym bez skazy. Przypomina mi się cytat autorki „Delirium” Lauren Oliver, która w swojej książce napisała, że miłość i pożądanie tworzą związek symbiotyczny, a zatem jedno nie może istnieć bez drugiego. Pożądanie jest wrogiem zadowolenia. Pożądanie jest chorobą, gorączką mózgu. Czy ten, który pragnie, może być uznany za zdrowego?. I faktycznie, w pogoni za żądzą władzy oraz wypełnieniu swoich pragnień, można z czasem się zatracić i w ten właśnie sposób początkowo miłość przeradza się w obsesję, Pożądanie, która sprawia, że nieważne co chcemy zrobić, ona i tak nas pociągnie do przodu, wypełniając zamierzony cel, ale przy okazji robiąc wiele krzywd dookoła. Przykład głównych bohaterek z „Faworyty”, ukazuje że bycie tytułową faworytą może i niesie za sobą wielkie korzyści, ale z drugiej strony także to zżerające ich pragnienie sprawia, że stają się wręcz zwierciadlanym odbiciem własnej osobowości, które w porównaniu do samego filmu, nie jest w pełni idealne i zakrzywia lustrzaną rzeczywistość. W ten właśnie sposób paradoksalnie to właśnie one stają się więźniarkami własnych uczuć.  Bo pożądanie zadowoli się każdą nagrodą i chwilową radością, a z kolei dusza pragnie tylko jednej – tej jedynej, tej wybranej… miłości.

 

Ocena Filmaniaka:

10/10

gceoXx7gi

 

2 komentarze Dodaj własny

  1. Istota ludzka pisze:

    Zgadzam się, choć na pierwszy rzut oka to film dość wulgarny i eksplorujący umysły niezbyt zrównoważonych bohaterów kryje w sobie wiele autentycznie mądrych i ponadczasowych myśli o miłości, przyjaźni, czy w ogóle relacji międzyludzkich. Niemniej jednak najbardziej cenię go za pracę kamery, aktorstwo, czarny humor, obłędne kostiumy i scenografię, fenomenalne dialogi. Bez wątpienia jeden z oryginalniejszych obrazów ostatnich lat.

    Polubienie

    1. Filmaniak pisze:

      Dodam tylko (bo z resztą zgadzam się w pełnej rozciągłości), że może to nawet nie tylko z jeden najbardziej oryginalnych obrazów ostatnich lat, ale i moim skromnym zdaniem… najlepszych.

      Polubienie

Dodaj komentarz