„Rytuał odwagi” – recenzja filmu „To: Rozdział 2”

W jednej z książek Stephena Kinga pada następujące zdanie: „Chyba nikt naprawdę nie wie, co to znaczy bać się dopóki jego dziecko nie zacznie nagle krzyczeć w nocy”. I nie ma ani jednego dziecka na tym świecie, któremu by się ani razu nie przyśnił w nocy jakiś koszmar. Pewnie zaraz chwilę potem ten przestraszony chłopiec by zawołał swoją matkę, by go przytuliła i uspokoiła. A potem znów by się oddał Morfeuszowi, ale tym razem spokojnym snem. I wydawałoby mu się, że koszmar nie powróci… Aż pewnego wieczoru uderzył go po raz kolejny… Ale tym razem mamy nie było w pobliżu. I Ten strach go pogrążył. A czemu? Bo nie zwalczył Strachu kiedy mógł to zrobić, a zamiast tego pożywił się kłamstwem. Z pozoru to zwykła anegdotka, ale która dotyczy każdego bohatera z najnowszej ekranizacji jednej z najbardziej popularnych powieści Stephena Kinga, czyli historii słynnego Klubu Frajerów dzieciaków z Derry, walczących z przerażającym klaunem, tytułowym „To”. Pierwsza odsłona przygód o nich opowiadająca spotkała się z zaskakującym dobrym odbiorem krytyków i publiczności. Oczywiście, można było się spotkać z głosami, że Pennywise wcale nie było straszny, ale „To” wbrew pozorom nie był typowy straszak, a kino wielkiej przygody, film o naszych lękach i o tym, jak należy je przezwyciężać. W ten sposób „To” stało się najbardziej kasowym horrorem w historii kina. Na drugi rozdział trzeba było poczekać aż dwa lata. Czy jednak Andy’emu Muschiettowi wystarczyło dość odwagi, by wyczarować coś niezwykłego, a może Pennywise wystraszył go… Na śmierć?

Od wydarzeń z ostatniej części minęło 27 lat. Niegdyś byli członkami Klubu Frajerów i przyjaciółmi, którzy wspólnie przezwyciężali swoje słabości. Teraz są dorosłymi, którzy oddzielnie są już zmuszeni do pokonywania swoich najdawniejszych koszmarów i dlatego próbują wieść normalne życie. Tak więc Bill (James McAvoy) został scenarzystą i wciąż zmaga się z syndromem „słabych zakończeń”, dorosła Beverly (Jessica Chastain) mieszka w pięknym domu z mężem, którego nie kocha, Richie (Bill Hader) jak to w swoim stylu dorabia jako komik, Ben (Jay Ryan) z pączusia stał się atrakcyjnym ciachem, wiecznie strachliwy Eddie (James Ransone) pracuje jako spec od oceniania ryzyka, a Stanley (Andy Bean) mieszka w domu wraz z żoną. Jako jedyny Mike (Isaiah Mustafa) został w Derry, by dopilnować, by „To” więcej nie powróciło. Lecz to właśnie on jest świadkiem powrotu morderczego Pennywise’a (Bill Skarsgård), który coraz bardziej zagraża całemu miastu. Dlatego też Mike prosi przyjaciół o przyjazd do Derry. Powrót ten wiązać się jednak będzie z powrotem lęków. Czy więc dorosłym już członkom Klubu Frajerów starczy dość sił i odwagi, by ostatecznie pokonać tańczącego klauna i swój strach?

Śmiało trzeba przyznać, że sukces „To” z całą pewnością nigdy nie byłby tak spory, gdyby nie fakt, że spośród dotychczasowych ekranizacji książek Kinga, ta historia o zwykłych dzieciach z Derry wyróżniała się na ich tle nie tylko większym poczuciem humoru, ale również unikatowym klimatem, którego nie dałoby się przyrównać z niczym innym. I oczywiście można zarzucać Muschiettiemu, że nie było tutaj prawie żadnych scen strasznych, ale co najważniejsze w tym wszystkim to nie miał być nigdy typowy straszak, a kino wielkiej przygody o pokonywaniu lęków. I ta koncepcja sprawdziła się doskonale. Podobne więc oczekiwania można było mieć także względem drugiego rozdziału, którego same zwiastuny wskazywały na epicki finał. Problem tylko polega na tym, że tutaj w miejsce ubogacenia osobowości bohaterów, znacznie większego znaczenia nabrało to, by wszystkiego było więcej i mocniej. Choć więc klimat jest w dalszym ciągu wyczuwalny, a postaci trudno nie polubić, to jednak szkoda, że w tym wszystkim to blockbusterowe podejście sprawiło, że ostatecznie otrzymaliśmy bardzo solidną, lecz niestety zwykłą powtórkę z rozrywki.

To: Rozdział 2

Tuż przed premierą drugiego rozdziału „To” w sieci można było natrafić na dużą liczbę zagranicznych recenzji, w których co prawda chwalono film Andy’ego Muschiettiego za wiele aspektów, ale jednym i tym samym przewijającym się w dużej mierze tych tekstów zarzutem był jego zbyt rozwlekły czas trwania. I faktycznie trzeba przyznać, że „To” nie jest wcale łatwy film, a wręcz mocarny, bo trwa przeszło 3 godziny. W tak długim czasie karkołomnym wręcz zadaniem wydaje się więc utrzymanie oglądającego w zainteresowaniu, a tym bardziej gdy jest to kino grozy, po którym większość widzów z nie do końca (dla mnie osobiście) zrozumiałych przyczyn oczekuje, że co chwilę będzie tu dochodzić do kolejnych jump-scare’ów. W erze XXI wieku wiele gatunków filmowych zamiast kroku w przód (jak choćby w przypadku science-fiction) wykonuje je do tyłu. Tego samego natomiast nie można powiedzieć w przypadku horrorów, które na dobrą sprawą od co najmniej paru lat przeżywają swoją „drugą młodość”. Z tego też powodu coraz częściej można spotkać się z produkcjami, które poza kolejnymi wylatującymi zza rogu wiedźmami, mają też coś więcej do zaoferowania jak na przykładzie nietypowego „Uciekaj!”, a i tegoroczne „To my”, czy „Midsommar” potwierdziły tą regułę. I do tego grona nietypowych (i jak by to niektórzy powiedzieli „niestrasznych” horrorów) z całą pewnością można też zaliczyć tegoroczną historyjkę o Klubie Frajerów walczącym przeciwko demonicznemu klaunowi. Bo choć film ten należy na pewno do bardzo wymagających seansów, to i tak nie zmienia to jednak faktu, że nie można go ani na moment nazwać nudnym, bo praktycznie ciągle tutaj coś się dzieje.

W głównej mierze jest to jednak wyłącznie zasługa reżyserskiego kunsztu Andy’ego Muschiettiego, który nawet w króciutkich scenach z udziałem Pennywise’a, jest w stanie tak świetnie zbudować napięcie, że nawet widz w pewnym momencie może przymknąć oko na liczne niejasności i powtórzenia w fabule, wyczekując tylko końcowego starcia pomiędzy członkami Klubu Frajerów, a demonicznym klaunem. Reżyser podobnie jak w poprzedniej części stara się w jak największym stopniu stawiać nacisk na emocje postaci, by w jak najlepszy sposób oddać ich lęki, które trawią ich od środka przez te niemal 27 lat, a teraz wraz z powrotem do Derry oraz pojawieniem się Pennywise’a jeszcze mocniej się nasilają. Problem tylko polega na tym, że tak jak już zostało to wcześniej wspomniane „To: Rozdział 2” ani na moment niczym nie zaskakuje. Choć można tutaj dostrzec o wiele bardziej dojrzalsze podejście reżysera do tematu traum człowieka, to jednak trudno nie odczuć, że służą one wyłącznie do wprowadzania kolejnych jump-scare’ów i poza tym nie mają nic więcej do zaoferowania. Same licznie pojawiające się retrospekcje w świetny sposób oddają klimat sprzed tych 27 (a raczej 2 lat), ale sama budowa fabularna jest w głównej mierze powtórką wszystkiego, co mogliśmy już zobaczyć w pierwszej części: początkowo wspólnie działający dorośli, potem każdy z osobna mierzy się z własnymi strachami, by koniec końców stanąć do walki z Pennywise’m. Ogląda się to przyjemnie, ale brak tu tej oryginalności, za którą można było wcześniej pokochać przygody Klubu Frajerów.

Znalezione obrazy dla zapytania: it chapter two 1280x720

Jestem jednak w pełni przekonany, że wszyscy fani twórczości Stephena Kinga wyjdą z kina usatysfakcjonowani, bo Andy Muschietti poza paroma pomniejszymi zmianami w stosunku do pierwowzoru, w dalszym ciągu w znakomity sposób oddaje mroczną oraz pełną grozy aurę nadchodzącego zagrożenia. Choć niestety nie da się w tym miejscu nie zauważyć, że jest to kontynuacja zrobiona według głównych haseł Hollywoodu, a więc: głośniej, drożej i bardziej spektakularnie, to jednak mimo to w tej widowiskowości cieszy fakt, że znalazło się tu także miejsce na nieco głębsze spojrzenie wewnątrz osobowości poszczególnych postaci. Z winy oczywistego i przewidywalnego w wielu miejscach scenariusza jest to zrobione w sposób zbyt pobieżny, bo tak jak niektóre dorosłe wersje dzieciaków doskonale ewoluują na ekranie, tak z kolei inne już niekoniecznie. Ta niewinność była jeszcze jakoś zrozumiała w przypadku pierwszej części, wszak głównymi bohaterami były niedojrzałe dzieciaki, lecz tutaj w wersji bardziej dorosłej można by oczekiwać większej dojrzałości. Liczba nawiązań do książki jest jednak tak ogromna, że te wady można wybaczyć ze względu na miłość reżysera do świata Kinga. Pod względem fabularnym nie widać tu może większej poprawy, ale wizualny aspekt wciąż robi wrażenie. Wraz z powrotem do Derry, także i my możemy bowiem odczuć nostalgię dzięki przepięknym zdjęciom peruwiańskiego operatora, Checco Varese oraz świetnej scenografii (Lunapark!). I jedynie CGI jest zaskakująco bardzo słabe jak na standard horrorów. Przy tak większym budżecie designy „koszmarów” są sztucznie, nieprofesjonalnie i źle zrobione.

Gdy więc fabularnie otrzymujemy pewne powielenie tego, co mogliśmy już zobaczyć, tak ludzie odpowiedzialni za casting dorosłych wersji członków Klubu Frajerów zasługują w tym miejscu na naprawdę wielkie pochwały. W obsadzie co prawda można zobaczyć większe nazwiska z Hollywoodu, jak choćby Jessicę Chastain, czy Jamesa McAvoya, ale co ważne poza nimi pojawia się tu też sporo nowych twarzy, które na nic nie ustępują bardziej doświadczonym kolegom po fachu. Tak właściwie to właśnie dla obsady w głównej mierze warto pójść do kina na ten seans, bo choć teoretycznie ma ona mniejsze pole do popisu w porównaniu do dziecięcej obsady, ale i tak w pełni spełnia pokładane w niej nadzieje. Na czoło wysuwa się tu przede wszystkim bezbłędny tak jak zawsze James McAvoy, który nawet jeśli zagra w jakimś przeciętniaku, na miarę „Glass”, czy „Mrocznej Phoenix”, to i tak zawsze daje z siebie ponad 100%. Bill w jego wykonaniu to wciąż ten nieśmiały, jąkający się duży chłopiec, który jednak pomimo swoich nieudanych zakończeń dalej prze do przodu. Wcale nie gorzej od niego spisuje się zresztą jedna z moich ulubionych aktorek, Jessica Chastain. O scenie w domu pewnej staruszki z jej udziałem na długo nie zapomnicie. Lecz to nie ta dwójka, a para innych dwóch, wydawało by się, pobocznych postaci, kradnie całe show. Mowa oczywiście o znakomitym duecie Eddiego z Richie’m. Oni jako jedyni wśród bohaterów przechodzą przemiany i przez to także są to zdecydowanie najciekawsze postacie. Dawny więc strachliwy Eddie, w rewelacyjnym wykonaniu mało komu znanego Jamesa Ransone’a, próbuje przezwyciężyć swój lęk i odnaleźć w sobie odwagę. Ale to mistrz żartów Bill Hader, czyli niezapomniany Richie, pozostaje prawdziwym królem na ekranie. Jego bezbłędne riposty świetnie rozładowują napięcie, a i pewna skrywana od wielu lat tajemnica, czyni z niego najbardziej tragiczną personę w tej układance. Świetnie rozpisana i jeszcze lepiej zagrana rola, godna miana odkrycia roku.

Znalezione obrazy dla zapytania: it chapter two 1280x720

Zresztą cały drugi rozdział „To” sprawia przez dłuższy czas wrażenie produkcji przemyślanej, gdzie nic się nie dzieje bez przyczyny. I to do tego stopnia, że gdyby przeanalizować chwilę premierę filmu, to okazałoby się, że 06/09/2019 po dodaniu wszystkich cyfr da wynik… 27. Przypadek? Nie sądzę. Nawet więc jeśli pewna powtarzalność zanadto rzuca się w oczy, to i tak to wszystko ogląda się z nieukrywanym zainteresowaniem. Tyle tylko, że w tym idealnym zwierciadle z czasem zaczynają się pojawiać coraz większe pęknięcia… Zacznijmy od tego, że Mike (w tej roli drętwy Isaiah Mustafa, czyli facet z reklamy Old Spice!) to beznadziejny bohater, który nie ma nic ciekawego do wniesienia do fabuły poza tym, że ciągle tylko innym rozkazuje i mówi, co ma robić. Na tle innych postaci, on jest po prostu nijaki. Z pierwszej części powraca też dawny przeciwnik Klubu Frajerów, Henry Bowers, ale wszystkie sceny z jego udziałem zamiast napięcia, powodują tylko śmiech. Gdyby jeszcze jakoś Henry był powiązany z Pennywise’m, ale nie, jego wątek jest oderwany od reszty. Na końcu też tytuł wskazuje na tytułowego „To”, czyli nikogo innego jak tańczącego klauna, Pennywise’a. Po zwiastunach wydawało się, że poznamy jego genezę, ale nic bardziej mylnego: jest go mniej niż w pierwszej części (pomimo że film trwa przeszło 3 godziny) i wszystkie ciekawe sceny z jego udziałem zostały pokazane. Co nie zmienia faktu, że Bill Skarsgård wciąż jest przerażający w tej roli i na pewien sposób… fascynujący.

Znalezione obrazy dla zapytania: it chapter two 1280x720

Doskonale pamiętam, jak bardzo byłem zachwycony po obejrzeniu pierwszego „To”, bo było to dla mnie zupełnie nowe doświadczenie w świecie kina. Nawet jeśli niestraszny, obraz Muschiettiego i tak mógł się wybronić charyzmatycznymi postaciami, czy unikalnym klimatem. O „To: Rozdziale 2” właściwie można by było powiedzieć to samo, lecz tym razem ta historia nie wnosi nic unikalnego. Oczywiście, to dość solidnie zrealizowana kontynuacja, z angażującą historią, doskonałą obsadą i przerażającym Pennywise’m, ale mimo to trudno w tym wszystkim nie odczuć, że tym razem jest to jedynie suma wszystkich naszych ludzkich strachów, niż a jeżeli coś jedynego w swoim rodzaju. Gdy w jednej z finałowych scen Klub Frajerów jednoczy się, by po raz ostatni dokonać tytułowego rytuału odwagi, widz może się spodziewać wielkiego spektaklu, o którym nie sposób będzie mu zapomnieć. W rzeczywistości jednak otrzymuje zwykły pokaz fajerwerków, o którym szybko zapomni. Czy więc finał przygód członków Klubu Frajerów spełnił pokładane w nim nadzieje? Ciężko to jednoznacznie ocenić. Jeśli widz podejdzie do tego filmu jak do zwykłej rozrywki, to może czerpać z niej sporą przyjemność. Gdy jednak przez pryzmat pierwszej części będzie miał ogromne oczekiwania, to odczuje niedosyt, który pod koniec może się przerodzić nawet w zawód. Ale i tak warto chwycić w ręce ten czerwony balonik i porwać się przygodzie, bo jak to powiedział w końcu Stephen King: „Może są po prostu tylko przyjaciele, ludzie, którzy będą przy tobie, kiedy ci coś dolega, i pomogą ci, byś nie czuł się samotny. Może to ludzie, dla których warto przeżywać strach, mieć nadzieję… i żyć”.

 

Ocena Filmaniaka:

6/10

3_stars.svg

 

 

 

Dodaj komentarz