„Labirynt wspomnień” – recenzjo-analiza 1 sezonu serialu „Westworld”

Filmy science-fiction to ważna gałąź w światowej kinematografii. Co roku w kinach pojawia się wiele propozycji z tego gatunku. Ich tematyka jest najczęściej bardzo zróżnicowana – pojawiają się w nich zagadnienia takie, jak obce cywilizacje, niezbadane planety, nowe technologie, futurystyczne wizje cywilizacji, podróże w czasie i wiele innych. Ten szeroki wachlarz podejmowanej tematyki stanowi chyba jedną z najważniejszych cech wyróżniających te produkcje na tle pozostałych. Niestety, w obecnych czasach na ekrany trafia wiele „dzieł”, które wykorzystują znane już pomysły, a nie wnoszą niczego nowego. Często przynoszą nawet milionowe dochody, ale brakuje im pomysłowości – a tego chyba najbardziej potrzebuje twórca filmów sci-fi. Wiele historycznych klasyków, które na trwałe wpisały się w dorobek kultury masowej, zdobyło swoją pozycję właśnie dzięki niej. Powrócę tutaj na chwilę pamięcią do tamtych czasów, aby ukazać, dlaczego do dzisiaj sci-fi jest uznawany za jeden z najważniejszych gatunków filmowych.

Początki fikcji naukowej, znanej nam głównie z filmów Christophera Nolana, Jamesa Camerona i George’a Lucasa, sięgają początków ubiegłego stulecia, kiedy to przemysł filmowy dopiero co się rozwijał. Już wtedy niektórzy pionierzy sztuki filmowej chcieli poprzez kino stworzyć magiczną kulę, w której wyobraźnia i wrażenia widza miały być najważniejsze. Pierwszym z nich był Georges Méliès, który w 1902 roku wyprodukował słynną „Podróż na Księżyc”, która uznawana jest obecnie za arcydzieło. Można powiedzieć, że to właśnie on zapoczątkował stosowanie efektów specjalnych, co okazało się kluczowe w przedstawianiu fantastycznych historii. Następne wielkie dzieło w tej tematyce to „Metropolis” Fritza Langa, przedstawiające futurystyczną wizję świata z cechami antyutopii, uznawane obecnie za początek science-fiction. Kolejne znane tytuły, to chociażby „Doktor Who” czy „Planeta Małp”. Prawdziwym przełomem okazała się jednak „2001: Odyseja kosmiczna” Stanleya Kubricka , której premiera miała miejsce w 1968 roku. Odtąd nie można już było lekceważyć tego gatunku. Drugim bardzo znanym jego filmem okazała się także niezapomniana „Mechaniczna pomarańcza”.

Pod koniec lat 60. talent pisarski odkrył w sobie natomiast amerykański lekarz Michael Crichton. Był on typem niespokojnego ducha – wierzył w różne niestworzone rzeczy typu aura i jasnowidzenie. Wtedy jednak zdarzył się przełom – jego powieść, „Wyższa konieczność”, zdobyła jedną z najważniejszych nagród literackich, Edgar Award. Wydana w kolejnym roku „Andromeda znaczy śmierć” stała się już bestsellerem. Odtąd Crichton skupił się wyłącznie na pisaniu w klimacie sci-fi. Wiele z jego dzieł zostało zekranizowanych, większość zresztą przez samego autora. Najgłośniejszą z nich był jednak „Park Jurajski”, opowiadający o niebezpiecznym eksperymencie, jakim było przywrócenie do życia dinozaurów. To właśnie Kubrick i Crichton najbardziej przyczynili się do ożywienia gatunku science-fiction. Gdyby nie oni, być może nigdy nie powstałyby filmy takie, jak „Obcy”, „Matrix”, czy „Gwiezdne wojny”. Michael Crichton zmarł zaś w 2008 roku na raka. Świat nie zapomniał jednak o jego dokonaniach, czego przejawem okazała się decyzja stacji telewizyjnej HBO o wyprodukowaniu serialu na podstawie jednego z jego najlepszych filmów – mowa tu o „Świecie Dzikiego Zachodu”. Do pracy nad całością został wybrany Jonathan Nolan i tak powstał „Westworld”. Czy jednak jest to udany powrót do twórczości Crichtona ? I czy „Westworld” to godny hołd dla kina science-fiction?

westworld-opening5

Serial Jonathana Nolana jest luźną adaptacją filmu Michaela Crichtona z 1973 roku. Jego akcja rozgrywa się w przyszłości. Przedstawiony świat jest inny niż znany nam obecnie. Nie liczą się w nim już ludzkie emocje, a jedynie nauka. Jedną z osób, która propaguje taki sposób myślenia, jest Dr Robert Ford (Anthony Hopkins). Wraz ze swoim dawnym przyjacielem Arnoldem założył on najnowocześniejszy park rozrywki Westworld, który na myśl przywodzi świat Dzikiego Zachodu. W nim każdy może wcielić się w dowolną rolę. Na terenie parku można spotkać także hosty – usłużne roboty w ludzkim ciele. Jednym z nich jest Dolores Abernathy (Evan Rachel Wood), która wraz ze swym ojcem-hostem wiedzie spokojne życie na farmie. W mieście pracuje uczciwa, lecz wybuchowa Maeve Millay (Thandie Newton). Do parku przyjeżdża także Teddy Flood (James Marsden) – młody, przystojny i tajemniczy mężczyzna powiązany z Dolores. Nie brakuje tu również czarnych charakterów, jak np. Hector Escaton (Rodrigo Santoro), który na czele bandy plądruje miasta. Jednak goście przybywający do parku są bezpieczni – hosty są niezdolne do wyrządzania im krzywdy. Westworld mógłby się wydawać idealnym miejscem dla każdego. Zmienia się to jednak, gdy jedna przypadkowa sytuacja wywołuje lawinę niebezpiecznych wydarzeń. Czy jednak twórcom parku uda się powstrzymać awarię? Czym jest labirynt, który nagle stał się celem poszukiwań wszystkich? I kto tu jest zagrożeniem – zbuntowane hosty, czy ich twórcy?

Seriale z reguły powinny charakteryzować się dobrą fabułą, która z odcinka na odcinek coraz mocniej interesowałaby widza. Reżyser musi mieć dobry pomysł na jej poprowadzenie, aktorzy powinni wiarygodnie przedstawiać emocje swoich bohaterów, a strona wizualna udanie dopełniać dzieło. I wiele produkcji spełnia te wymagania. To jednak nie gwarantuje jeszcze sukcesu. Potrzeba klimatu, który będzie łączył wszystkie wymienione elementy. Dzięki niemu widzowie po skończeniu projekcji wciąż rozmyślają nad tym, co zobaczyli. Dotyczy to także seriali, gdy po zakończeniu odcinka natychmiast chce się obejrzeć następny. „Westworld” ma w sobie tą magię. Prawie każdy jego odcinek ogląda się w wielkim skupieniem. Widz zostaje wciągnięty w świat zagadek, tajemnic i mrocznej nauki. Nic mu w tym nie przeszkadza. Propozycje z gatunku sci-fi często kojarzymy z kinem rozrywkowym. Serial Nolana należy do mądrego sci-fi – gdzie nie akcja (która występuje), a emocje odgrywają główne znaczenie. To wszystko zaś sprawia, że „Westworld” można nazwać dziełem niezwykłym.

6f20cc4e-1d0d-4648-a688-a3619173edab.jpg

O produkcji Jonathana Nolana nie można powiedzieć, że istotna jest w niej wyłącznie fikcja naukowa. Oczywiście, każdy odcinek dostarcza licznych dowodów na to, że należy on do tego gatunku. Warto jednakże zauważyć, że „Westworld” zawiera także odwołania do innych tematów. Dobrym przykładem są znakomite nawiązania do westernów w postaci kowbojów, napadów bandytów i ogólnie całego parku, którego wygląd jest niczym żywcem wyjęty z Dzikiego Zachodu. Tymczasem symbol serialu to nic innego jak nawiązanie do Człowieka Witruwiańskiego Leonardo da Vinci. W tym serialu widz ma również okazję, aby zmierzyć się z wieloma tajemnicami i zagadkami. Jest świadkiem intryg, a sam w trakcie akcji może już rozmyślać nad ewentualnymi odpowiedziami na postawione pytania. To zaś sprawia, że serial zawiera także cechy kryminału. Wszystko to z kolei wskazuje na to, że „Westworld” jest czymś unikalnym. I choćby dlatego ten serial Nolan zasługuje na brawa, a serial na docenienie.

Jednym z najmocniejszych atutów serialu jest jego niezwykła strona wizualna. Wszystko w niej idealnie do siebie pasuje i współtworzy spójną całość. To z kolei pomaga w prawidłowym odbiorze treści. To bardzo znacząca kwestia, szczególnie w serialach, ponieważ trudno jest zachęcić widzów do dalszego oglądania przez następne kilka godzin. Tym większy szacunek należy się twórcom strony wizualnej, bo ona ułatwia widzowi oglądanie. Na szczególne słowa uznania zasługuje twórca serialu, Jonathan Nolan. Wykazał się on sporą odwagą, że zdecydował się na te dość ryzykowne przedsięwzięcie. Mimo to widać, że uzyskał doskonały efekt. Na dodatek osobiście wyreżyserował pierwszy i ostatni odcinek, stanowiące idealny początek i zwieńczenie historii. To w nich najbardziej można poczuć ducha „Westworldu”. A ostatnie sceny dziesiątego odcinka to prawdziwa wisienka na torcie. Warto zwrócić także uwagę na pracę jego żony, Lisy Joy. Od początku wspierała ona męża, wraz z nim wymyśliła historię i była zaangażowana do samego końca. Na wysoką ocenę zasługują również reżyserzy pozostałych epizodów. W zgrabny sposób poprowadzili wątki bohaterów, a co najważniejsze – nie ma ich za wiele, czego nie można powiedzieć o „Grze o tron”. Nie sposób też nie wspomnieć o fantastycznych zdjęciach. Świetnie budowały one klimat widowiska. Piękne były zwłaszcza ujęcia w miasteczkach oraz w siedzibie parku.

Niesamowita jest także ścieżka dźwiękowa niemieckiego kompozytora Ramina Djawadiego. Natychmiast wpada ona w ucho widza i na długo pozostaje w jego pamięci. Przede wszystkim jednak wytwarza magiczną aurę, na którą nie sposób nie zwrócić uwagi.  I któż by pomyślał, że taki efekt osiągnie Djawadi, a nie uznany autorytet, jak John Williams czy Hans Zimmer. Nie po raz pierwszy jednak Niemiec udowadnia, że jest uzdolnionym kompozytorem. Pokazał to już chociażby w „Grze o tron”, w „Iron Manie”, czy „Warcrafcie”. Tym razem zaś Ramin Djawadi przeszedł samego siebie. Rewelacyjny jest choćby genialny motyw z czołówki odcinków, utwór „Sweetwater”, czy świetny „Paint it, black”. Może z racji młodszego wieku niemiecki kompozytor nie dorównuje jeszcze Zimmerowi, ale jeśli tak dalej pójdzie, to za kilka lat jest zdecydowanie duża szansa na zmianę tego.

Hector_maeve

Mocnym atutem „Westworldu ” jest także jego utalentowana obsada. Większość z aktorów i aktorek zagrała świetnie, dzięki czemu kreowane przez nich postacie są ciekawe i zauważalne dla widza. Jedną z takich bohaterek jest Dolores Abernathy. Wcielająca się w nią Evan Rachel Wood dostała bardzo ważną rolę w serialu. Główna historia dotyczy w końcu jej zmagań, podróży, a także przemiany, którą widz może obserwować w kolejnych odcinkach. Ze spokojnej, uległej farmerki Dolores zmienia się w groźną i zdecydowaną kobietę. Aktorka świetnie ukazała rozterki wewnętrzne swojej bohaterki. Tylko momentami bywała irytująca.

Podobnie można pochwalić Thandie Newton, która wcieliła się w postać Maeve Millay. Również jej wątek ma duże znaczenie dla serialu. Angielka gra nerwową, wybuchową kobietę, która podobnie jak Dolores, chce dowiedzieć się, kim jest. Jej historia po zarażeniu „świadomością” także nabiera tempa. Zaczyna być agresywna, przewiduje różne sytuacje, a twórcy nie mają nad nią kontroli. Wątek ten jest niezaprzeczalnie niezwykle intrygujący, ale momentami przesadzony i za długi. Thandie Newton okazała się zaś świetna w tej roli. Zresztą dla obu tych aktorek to ich zdecydowanie najlepsze role.

Dolores_the_original

Nie ukrywajmy jednak – to panowie skradli show. Dotyczy to szczególnie dwóch aktorów – Anthony’ego Hopkinsa i Eda Harrisa. Trudno nazwać to zaskoczeniem, bo to niezwykle utalentowani aktorzy z wielkim doświadczeniem. Szczególnie cieszy mnie sukces Hopkinsa, czyli niezapomnianego Hannibala Lectera. Ostatnio przeżywał on słabszy okres swojej kariery, gdyż nie mógł trafić na odpowiednią dla siebie rolę. Na szczęście ma to już za sobą. Walijczyk otoczył swoją postać w serialu niesamowitą aurą tajemniczości. I choć Robert Ford nie należy do pierwszoplanowych bohaterów, to jednak jego znaczenie jest absolutnie kluczowe. Hopkins był tak rewelacyjny, że aż brakuje słów, by opisać jego grę szczegółowo. Wystarczy powiedzieć, że to mistrzostwo. Podobnie można stwierdzić w przypadku tajemniczego i brutalnego Mężczyzny w Czerni, granego przez znakomitego Eda Harrisa. Jego postać z całą pewnością nie budzi sympatii, ale myślę, że właśnie o to chodziło. Ma on być wręcz odrażający, a przez to także intrygujący. Harris gra tak wyraziście, że jeszcze mocniej to podkreśla. Końcowe ujawnienie tożsamości jego bohatera jest zupełnym zaskoczeniem.

I to właśnie ta dwójka znakomitych aktorów wyznacza poziom, do którego pozostali aktorzy starają się tylko dorównać, co zresztą udaje im się nie zawsze nie bez powodzenia. Dobrym tego przykładem jest także Bernard Lowe, grany przez Jeffreya Wrighta. To również ciekawa postać, która pełni funkcję prawej ręki doktora Forda. Nikt jednak nie wie, nawet Bernard, że łączy ich coś jeszcze. Jeffrey Wright zagrał świetnie i żałuję tylko, że twórcy poświęcili mu zbyt mało czasu. Nie sposób także zapomnieć o dobrym Rodrigo Santoro, który dał z siebie wszystko, aby zwrócić uwagę widza. Najwyraźniej udało mu się to, gdyż postać bandyty Hectora Escatona jest niezwykle charakterystyczna. Zawiódł mnie natomiast Teddy Flood – przystojny kowboj zakochany w Dolores. Nie wniósł on niczego znaczącego do fabuły, a odtwarzający go James Marsden nie zrobił nic. Nic by się nie stało, gdyby tego wątku w serialu nie było. Warto wspomnieć jeszcze o postaci ojca Dolores, Petera Abernathy. Występuje on zaledwie w dwóch odcinkach, ale ma znaczący wpływ na całość. To od niego wszystko się zaczęło. A gdy grający go Louis Herthum powiedział do Forda: „Chcę poznać stwórcę” i zaczął się śmiać, przebiegły po mnie ciarki. Był po prostu niesamowity.

ed hopkins bernard

„Westworld” to zatem serial, który po prostu trzeba zobaczyć. Wielu osobom co prawda może nie do końca spodobać się jego treść, niektórzy mogą mieć problemy ze zrozumieniem wszystkich wątków. Na tym jednak polega właśnie urok tego, co stworzył Jonathan Nolan – nie wszystko ma być jasne dla widza, a raczej zmusić go do myślenia. Ma to także na celu stworzenie tajemniczej aury, od której aż kipi w każdym odcinku. Jeśli jednak w trakcie  ktoś ciągle ma wątpliwości, czy warto oglądać, to niech nie rezygnuje, bo ostatnie dwa odcinki są doskonałe. Zapewniam, że wszystko, co było niezrozumiałe, stanie się jasne. I jeszcze jedna uwaga – ostatnie sceny wgniatają w fotel. Czy zatem Nolanowi udało się stworzyć pasjonujące widowisko sci‑fi, które do końca trzyma w napięciu? Według mnie tak, bo „Westworld” to jeden z najlepszych seriali ostatnich lat. A twórca osiągnął coś niezwykłego. On oddał hołd nie tylko Crichtonowi, ale całemu gatunkowi science-fiction.

Ocena Filmaniaka:

9/10

gwi

Dodaj komentarz