„Tajemnice życia uczą sztuki zrozumienia” – recenzja 1 sezonu miniserialu „Wielkie kłamstewka”

dnia

Życie nas nie rozpieszcza. Powiedzmy sobie to krótko, ale dosadnie. Jestem wręcz pewien, że nie znaleźlibyśmy na całym świecie nawet 1 osoby (!), która byłaby w stanie bez problemów powiedzieć: „Moje życie zawsze było szczęśliwe”. W tym momencie zapewne zabrzmiałem trochę filozoficznie, ale wierzcie mi lub nie – takiego jestem zdania. Skąd więc takie moje przypuszczenie? Bo życie nie ma nam wszystkiego ułatwiać. Sprawiać, byśmy zawsze byli radośni, uśmiechnięci i bez żadnych trosk. Nie, to nie o to chodzi. Bardzo często rzucane są nam bowiem kłody pod nogami, takie, które mają sprawić, byśmy się zatrzymali i zrozumieli, że nie jesteśmy idealni. Fakt faktem, że nie każdy chce do siebie to przyjąć, ale znowu – taka jest prawda. Każdy z nas ma swoje wady i zalety. To taka równowaga, która musi zostać zachowana, by wszystko trzymało się porządku. Prawdziwym zatem sukcesem w tejże sytuacji nie jest wcale szukanie doskonałości, a sprawianie, by to inny człowiek mógł żyć szczęśliwie i samemu szukania go na każdym kroku. Jakby to powiedział Horacy – carpe diem.

Lecz nie każdy potrafi chwytać każdego dnia. Zamiast tego zaś ukrywa swoje wady, izolując się od świata – pokazując tylko na pokaz, że wszystko jest w porządku. A przecież to nieprawda. Tacy ludzie zakłamują się, myśląc że pod pozorem szczęśliwego życia, sami poczują spełnienie. I właśnie w ten sposób rodzą się tajemnice, które z czasem przeinaczają się w kłamstwa. Wydawać by się mogło, że nie są one w stanie nikomu zagrozić bo w końcu o nich nie mówimy. Czy jednak ukrywanie tajemnic jest najlepszym wyjściem? W myśl za tym pytaniem powstał miniserial produkcji HBO pod tytułem: „Wielkie kłamstewka”, który nie tylko skupia się na obyczajowym życiu kobiet, dowożących swoje uciechy do szkoły, ale także na tragicznej intrydze pomiędzy nimi… I wierzcie mi lub nie, ale takiego serialu jeszcze nie było. „Wielkie kłamstewka” to bowiem kwintesencja tego, że tytułowe ludzkie kłamstewka zbyt długo ukrywane, gdy wyjdą na jaw, to mogą być przyczyną katastrofy…

Spokojne, przyjazne miasteczko Monterey znajduje się w Kalifornii i jest położone nad morzem. Są tutaj przepiękne krajobrazy i można mieszkać koło plaży. Ktoś by rzekł: Istny Raj. I być może to stwierdzenie byłoby prawdziwe, gdyby nie jeden drobny szkopuł. A mianowicie całe to miejsce jest jedynie tłem dla ludzi, którzy w nim mieszkają. Całą bowiem swoją uwagę poświęcają oni rodzinie i tajemnicom, które usilnie chcą ukryć. W ten sposób miasteczko Monterey jest Rajem dla nowo przybyłych, ale później i tak każdy wciąga się w tutejszy świat „kłamstewek”, na czele którego stoją: niepokorna Madeline (Reese Witherspoon) oraz jej przyjaciółka, dama Renata (Laura Dern). Wraz jednak z przybyciem do miasta Jane (Shailene Woodley) z synkiem Ziggy’m wszystko naraz się zmienia. Po zamieszkach w szkole młoda dziewczyna zaprzyjaźnia się z Madeline oraz cichą, byłą prawniczką Celeste (Nicole Kidman) i wspólnie tworzą „triumwirat matek” nastawiony przeciwko Renacie i Bonnie (Zoë Kravitz). Każda z tych kobiet ma jednak swoje sekrety do ukrycia, których ujawnienie może się skończyć tylko w jeden sposób… Śmiercią.

Znalezione obrazy dla zapytania wielkie kłamstewka 1920x1080

Gdy ogląda się pierwszą scenę „Wielkich kłamstewek” to od razu przywodzi ona na myśl rasowy kryminał rodem z filmów Davida Finchera. Skąd wynika takie uczucie? We wstępie pojawiają się bowiem migotliwe światła policji, paski zabezpieczające wejście, karetki na sygnale, funkcjonariusze policji… a wszystko to dotyczy morderstwa. Widz jest więc niemal rzucony na głęboką wodę, w jakieś nieznane miejsce i próbuje zrozumieć, czym ono jest. Stara się usilnie przeprowadzić własną analizę tego, co mogło tutaj zajść… Problem tylko polega na tym, że twórcy mu to uniemożliwiają, gdyż po tym intrygującym wstępie zaraz się pojawia przyjemne wybrzeże Monterrey i czołówka z melodyjną piosenką Michaela Kiwanuki pod tytułem: „Cold Little Heart”. Wszystko to sprawia, że widz wcale nie odczuwa zniechęcenia po takim nagłym zwrocie, a zamiast tego ten początek tylko wzmaga jego dalszą fascynację rozwikłania zagadki.

Kto jednak myśli, że twórca serialu, David E. Kelley, ma zamiar podawać widzowi jasne, widoczne wskazówki, będzie w błędzie, gdyż aby rozwikłać całą tajemnicę matek z Monterrey musi polegać jedynie na sobie. Owszem, pojawiają się tu pewne nawiązania, połączenia wątków, ale żeby dostrzec w nich głębszy sens, potrzeba samemu to wykalkulować. Nie ma co zatem liczyć na dochodzenie policyjne w myśl za pytaniem: „Kto zabił”. Scena morderstwa pojawia się bowiem w pierwszej scenie i przez następnie bardzo długi czas temat ten jest odsunięty lekko na bok. Lecz nie ma co się martwić – nie zapominamy o nim bo kolejne wątki „kłamstewek” głównych bohaterów wzbudzają nasze szczere zainteresowanie i stają się naszymi jedynymi dowodami, na podstawie których możemy wysnuć wniosek końcowego rozegrania. W ogóle sam pomysł by po pierwszej scenie przenieść się do przeszłości był kapitalny. Dlaczego? Bo dzięki poznawaniu historii i osobowości każdego z mieszkańców Monterrey jesteśmy w stanie każdego z nich lepiej zrozumieć, a co za tym idzie – poznać jego tajemnice, obawy i przyszłe losy. „Wielkie kłamstewka” ogląda się zatem z odcinka na odcinek z rosnącym zainteresowaniem, dzięki któremu tym serialem… po prostu się żyje.

Podobny obraz

Piękność tych tajemnic polega na tym, że reżyser Jean-Marc Vallée poświęca każdemu z nich osobną uwagę. Tymi zaś tytułowymi „kłamstewkami” są miłe, opiekujące się dziećmi matki. Samo zaś to zestawienie jest na swój sposób zaskakujące, a zarazem niebanalne. Matki kojarzymy bowiem z reguły z wielką miłością i troską o swoje dzieci. Nie inaczej jest też w tym serialu. Tyle tylko, że można powiedzieć, w końcu na przykładzie tego serialu złamany zostaje schemat kobiety, która cały swój czas poświęca pociechom. Dostajemy tu bowiem szerokie spojrzenie na życie osobiste każdej z pań, które liczne jest niedomówień, napięcia, krzyków, a nawet przemocy – i to zarówno tej psychicznej, jak i fizycznej. Jean-Marc Vallée po raz kolejny realizuje nam tu swoją ulubioną koncepcję – dogłębne rozszerzenie wątku każdego z bohaterów. Kanadyjski reżyser doskonale bowiem rozumie, że największą siłą opowiedzenia postaci nie jest wcale znana twarz wcielającej się w nią aktorki lub aktora, a jego historia i wartości, jakie reprezentuje. Tak było już w choćby w jego poprzednich produkcjach, takich jak „Witaj w klubie” (o elektryku poszukującym leku na AIDS), czy „Dzika droga” (młoda kobieta rusza w wędrówkę, by uporać się ze śmiercią matki), gdzie konsekwentnie realizował on swój plan. I podobnie jest też i w tym przypadku. Świetną decyzją zatem było wyreżyserowanie przez niego wszystkich odcinków serialu. W ten sposób bowiem Jean-Marc Vallée rozwija swoją historię według własnego uznania, nie ma tu żadnych niedomówień i w ten sposób paradoksalnie pomimo podjętych trudnych tematów, ogląda się ją z lekkością i pełnym zaangażowaniem.

Kiedy więc gdzieś tam głęboko w myślach, zastanawiamy się nad kolejnymi wątkami głównych bohaterach, twórcy posuwają przy naszej nieuwadze kolejny krok do przodu – po pierwszym bowiem odcinku stanowiącym wstęp do całej historii, tempo fabuły zaczyna iść lekko do przodu, choć aby dojrzeć to nagłe przyspieszenie, trzeba się nie lada skupić. A ten przełomowy punkt „Wielkich kłamstewek” pojawia się jeszcze w pierwszym odcinku, kiedy Ziggy, syn Jane zostaje oskarżony o skrzywdzenie rówieśniczki, Amabelli, która z kolei jest córką Renaty. Wówczas bowiem naraz wszystko zaczyna iść do przodu – kolejne wątki zaczynają się rozwijać, życie głównych bohaterek nie jest już dla żadnej z nich szczęśliwe i spokojne, a intryga morderstwa nabiera rozpędu poprzez fantastyczne wstawki przesłuchań policyjnych (widocznych szczególnie w 2 odcinku), które sprawiają, że o pierwszej scenie wciąż nie jesteśmy w stanie zapomnieć. Do tego dochodzi zaś dodatkowo nowa sprawa, dotycząca znęcania się w szkole nad Amabellą. Szczerze powiedziawszy, myślałem że przemoc małych dzieci nie jest tematem specjalnie ambitnym bo na co dzień z takimi przypadkami się spotykamy. Sęk w tym, że scenarzysta David E. Kelley skutecznie sprawia, że nabierają one znaczenia. I nawet młodzi aktorzy na czele choćby z Ianem Armitage’m (Ziggy),  Ivy George (Amabella), czy Darby Camp (Chloe, córka Madeline) wzmacniają to poczucie niebanalności poprzez swoją naturalną grę aktorską, w którą da się uwierzyć. W ogóle relacja Ian-Ivy-Darby jest rozwinięta na bardzo wysokim poziomie i oferuje parę zaskoczeń, także z udziałem bliźniaków Celeste, Josha i Maxa. I pomyśleć, że takie zwykłe środki potrafią wzbudzić tak wielką naszą fascynację. Słowem mówiąc – aurea mediocritas.

Podobny obraz

„Wielkie kłamstewka” poza wątkiem kryminalnym i sprawą szkolną dzieci, oferuje poza tym inne ważne wątki, które również poruszają ważne kwestie społeczne. Większość z nich skupiona jest na naszych 3 głównych bohaterkach: Madeline, Celeste i Jane. Wszystkie te panie mają osobną, ale jakże znaczącą, rolę do odegrania w tej opowieści. Dlatego też to właśnie na nich skupiona jest największa uwaga. Warto już na samym początku wspomnieć, że każda z nich znacząco się od siebie różni. Jane jest bowiem niezbyt pewną młodą matką, którą wciąż poruszają dogłębnie wydarzenia z przeszłości. Za wszelką cenę chce ona wieść spokojne życie i sprawić by życie Ziggy’ego w porównaniu do niej było szczęśliwe. Ale jak to bywa… nie wszystko może być piękne. Madeline z kolei to bardzo pewna siebie mężatka, której jednak wciąż czegoś brakuje. W poczuciu poszukiwania kobiecości nieumyślnie zdradza własnego męża, Eda z kierownikiem od spraw teatralnych. Ponadto musi sobie poradzić z problemami związanymi z dojrzewaniem córki, Abigail, a także kontaktami z byłym mężem, Nathanem i jego nową wybranką, Bonnie.

Najbardziej jednak intrygujący wątek z tych pań dotyczy Celeste, byłej prawniczki, która dla opieki nad własnymi bliźniakami, odeszła z pracy – choć wciąż marzy o powrocie. Bardzo… powiedziałbym skomplikowane relacje łączą ją szczególnie z mężem, Perry’m. Wspólnie bowiem bez wątpienia mocno się kochają, ale wyrażają to w sposób dość… kontrowersyjny, a zarazem niebezpieczny dla każdej ze stron. Ta para jest zarazem dla siebie stworzona, ale bywa też i największym zagrożeniem. Relacja oparta jest zatem zarówno na wielkiej miłości, jak i przemocy, z której jednak Perry i Celeste szybko wychodzą, by znowu się kochać. Takie błędne koło.

Podobny obraz

Te wszystkie kobiety więc, choć mieszkają w iście rajskim miejscu, muszą na co dzień radzić sobie z problemami takimi samymi jak my – a nawet powiem więcej: czasem gorszymi. Taki sposób opowiedzenia historii kobiet może naprawdę pozytywnie zaskoczyć widza, a przede wszystkim matki, które rozumieją zapewne problemy wychowawcze bohaterek na ekranie. Klucz tkwi w tym, że te trudności zostały naprawdę świetnie ukazane – bo scenarzysta i reżyser się ich nie boją. W efekcie mamy czasem do czynienia z mocnymi scenami, ale takie też są potrzebne, gdyż ukazują w całkiem realistyczny sposób, że nie wszystkie marzenia w duchu idealnego życia mogą się spełnić. I nie polegają one jedynie na samej radości, a także na smutku i cierpieniu.

Wykreowanie tak ciekawych bohaterek, które są zwykłe matki, nie byłoby jednak możliwe gdyby nie utalentowana obsada. Bo co z tego, że każda z bohaterek otrzymała swój czas, skoro jej odtwórczyni nie zdołała go w pełni wykorzystać? Wtedy byśmy zapewne o kimś takim zapomnieli. A to nie o to przecież chodzi. Na szczęście w przypadku „Wielkich kłamstewek” nie trzeba się martwić o podobne problemy bo pomimo wybrania znanych aktorek do obsady, niemal każda z nich zdołała się wyróżnić. Na szczególną jednak uwagę zasługują dwie wśród nich – mowa tu o znakomitej Nicole Kidman oraz równie zachwycającej Reese Witherspoon. Obie panie nie tylko wyprodukowały serial, ale także odegrały swoje role w znakomity sposób, wczuwając się w nie z takim wyczuciem, że motywy i emocje ich bohaterek od razu stają się zrozumiałe. Przede wszystkim zaskakująco fenomenalny występ zalicza Nicole Kidman, która jako dręczona przez męża, a zarazem bezsilna Celeste pokazuje w końcu swoje umiejętności aktorskie. Szczególnie niesamowita jest jej pełna napięcia relacja z Perry’m, ale i końcówka udowadnia, że nie bez przyczyny otrzymała za tą rolę Złotego Globa. Jednak dla mnie osobiście to Reese Whiterspoon jest królową 1 sezonu. To jak ona czuje się w tej roli, od razu zasługuje na oklaski. Bo ona nie gra Madeline… tylko nią jest. A późniejsza jej przemiana ze zdecydowanej awanturniczki na zagubioną – niesamowita rola.

Znalezione obrazy dla zapytania reese witherspoon wielkie kłamstewka

Lecz nie tylko te dwie panie pokazują w „Wielkich kłamstewkach” na co je stać. Bardzo dobrze poradziła sobie choćby Shailene Woodley, znana dotąd z serii „Niezgodna”, która jednak w tej nieco bardziej wymagającej roli również sobie poradziła. Nie jest to może aż tak wysoki poziom jak w przypadku Nicole Kidman, ale i tak udana kreacja. Niesamowita jest natomiast Laura Dern, która początkowo jako dosyć wredna i nadopiekuńcza matka Amabelle, Renata, z odcinka na odcinek coraz bardziej się rozwija. Pomaga jej w tym znacznie aktorka, która dawno nie była w tak dobrej formie. Świetne są szczególnie w jej wykonaniu sprzeczki z Madeline, jak i sceny oskarżeń wobec Ziggy’ego. I jedyną mniej wyróżniającą się rolę spośród tych pań zalicza Zoë Kravitz, która dopiero pod koniec okazuje się istotna dla fabuły.

Każdy występ zaczyna się od słów: Ladies and gentlemen. Więc i w przypadku tego serialu wypadałoby powiedzieć parę słów o rolach męskich, które choć nie aż tak kluczowe jak te żeńskie, też mają czasem do pokazania. Zdecydowanym tutaj liderem jest Alexander Skarsgard, który jako mąż Celesty, Perry w każdym momencie imponuje charyzmą i przeraża, gdy staje się bestią. Postać nie tylko świetnie rozpisane, ale i genialnie odegrana – tak że aż do samego końca nie umiemy określić naszego stosunku wobec niego. Z pozostałych panów warto jeszcze tylko wspomnieć o mężu Madeline, Edzie, który jest zdecydowanie najzabawniejszą postacią tego sezonu, ale i szlachetnym rycerzem, który potrafi bronić swojej damy serca. I tym samym wcielający się w niego Adam Scott zyskuje naszą sympatię.

Wyjątkowość tego serialu podkreśla także niesamowity klimat, który da się wyczuć niemal w każdym odcinku. Na szczególne uznanie zasługują w tym przypadku piękne zdjęcia mało znanego Yvesa Bélangera, który kapitalnie pokazuje krajobrazy Monterey i jej lokacje. Szkoda tylko, że w późniejszych odcinkach reżyser trochę mniej korzysta z tego atutu. Czego mi natomiast tutaj brakuje? Jakiegoś kompozytora, który w odpowiednich momentach wprowadziłby do całości jakiś poruszający i wpadający w ucho motyw muzyczny. Ale i w tym przypadku twórcy serialu potrafią się skutecznie obronić w postaci tej oto przepięknej piosenki autorstwa Michaela Kiwanuki:

„Wielkie kłamstewka” nie jest tradycyjnym miniserialem. Ta produkcja HBO nie ma bowiem wielu zwrotów akcji, czy niespodziewanych plot-twistów. Jego siłę stanowi natomiast bardzo przemyślany scenariusz od początku do samego końca, niesamowicie rozwinięte wątki głównych bohaterek, niezwykły klimat i znakomita obsada. Przed premierą porównywano „Wielkie kłamstewka” do nowej wersji „Gotowych na wszystko”. I choć zapewne da się spostrzec ich wspólne cechy, to jednak dzieło Jean-Marca Vallée oraz Davida E. Kelleya sprawia wrażenie bardziej przemyślanego. Co prawda jestem pewien, że takie wyważone tempo akcji nie każdemu się spodoba, ale i tak warto poświęcić uwagę temu miniserialowi, ponieważ opowiada o życiu i o nas samych.

W ostatnim odcinku wszystkie główne bohaterki wspólnie stają w świetle prawdy, dzięki czemu w końcu mogą siebie nawzajem zrozumieć i sobie pomóc. Co prawda kłamstewka wychodzą na jaw, ale nie są one wcale przyczyną konfliktu. Horacy powiedział kiedyś, że „Tajemnice życia uczą sztuki milczenia”. I tak rzeczywiście początkowo zachowują się nasze bohaterki, ale wraz z powiedzeniem prawdy, ich tajemnice zaczynają budować wspólnotę, opartą na współczuciu i akceptacji. A takiego zrozumienia potrzeba każdemu z nas.

Ocena Filmaniaka:

9/10

gwi

 

Dodaj komentarz