„Cienie przeszłości” – recenzja 1. sezonu serialu „Kruk. Szepty słychać po zmroku”

dnia

„Jak tu ciemno. Jak tu ciemno. Mama? Mama? Posiedź ze mną… Za firanką ktoś się chowa. Czarne skrzydła ma jak sowa. Popatrz, popatrz… Tam wysoko. Świeci w mroku jego oko. Czy on tutaj nie przyleci? Czy on nie je małych dzieci? Mama… Mama… Powiedz mu akysz… Mama? Śpisz?”

To właśnie od takich mrożących krew w żyłach słów rozpoczyna się najnowszy serial od Canal+. Ktoś mógłby rzec, że ostatnio nasza telewizja zbytnio „żeruje” na polskich ekranówkach. Co roku więc, jak w zegarku, pojawiają się także nasze lokalne produkcje, które choć cieszą się mniejszym lub większym docenieniem, to i tak wskazują na jeden bardzo ważny fakt – a mianowicie że Polska coraz bardziej jest otwarta na nowe pomysły i koncepcje reżyserów. W efekcie nasz kraj poza zauważalnymi za zagranicą filmami pani Małgorzaty Szumowskiej, czy Pawła Pawlikowskiego, może pochwalić się też naprawdę porządnymi serialami, które choć pewnie nie zrewolucjonizują świat, to jednak tak czy inaczej – świetnie się je ogląda.

A takich przykładów mieliśmy już parę. Tak właściwie to „erę polskich seriali” zapoczątkowała w 2014 roku „Wataha”, której pierwszy sezon został zrealizowany na zaskakująco wysokim poziomie. A jako, że była ona produkcji HBO, to wkrótce potem Canal+ musiał odpowiedzieć na ten wielki sukces szybką kontrofensywą. Efekt? W 2016 roku pojawił się pierwszy sezon „Belfra”, który okazał się tak popularny w całej Polsce, że nie tylko skończył z paroma nagrodami, ale także postanowiono zrealizować kolejną jego odsłonę. I tak rozpoczęła się rywalizacja pomiędzy tymi dwoma serialami o miano najlepszego. Rywalizacja, która jak na razie idzie po myśli Straży Granicznej w Bieszczadach. Drugi sezon „Watahy” okazał się bowiem rewelacyjny i w rywalizacji z lekko rozczarowującą nową odsłoną „Belfra” zwyciężył na gali Orłów . Lecz Canal+ nie postanowił na tym zaprzestać i tak na naszych ekranach do gry wkracza ich najnowsza produkcja – „Kruk. Szepty słychać po zmroku”. Wydawać by się mogło, że będzie to zwykła historia o kolejnej z rzędu zagadce kryminalnej… Kto więc tak myślał, to niech wie, że jest w błędzie. „Kruk” to nie tylko bowiem niesamowicie pasjonująca intryga trzymająca w napięciu od początku do samego końca, ale także inteligentna wędrówka, o której jeszcze długo będziemy wspominać do naszej własnej kołysanki kończącej się na słowach: Kruku… śpisz?

Adam Kruk (Michał Żurawski) to wydawałoby się zwykły człowiek. Ma pracę. Kochającą i piękną żonę, Ankę (Katarzyna Wajda). Nie mieszka może w luksusach, ale bez wątpienia sobie radzi. A w dodatku… ma prawdziwy talent do rozwiązywania zagadek. Nie polega on jednak na nieprzewidywalności Sherlocka Holmesa, czy umiejętności łączenia faktów i zdarzeń Herkulesa Poirot, czy nawet uroczego wnikania w wszelkie tajemnice w stylu panny Marple… nie. Naszemu Krukowi wystarczy tylko spojrzenie. By dojrzeć w człowieku coś, co by nikt inny nie zauważył. Z czego wynika ta umiejętność poznania drugiej osoby? Skąd na jego szyi kołnierz? I kim jest jego tajemniczy, brutalny, ale i doskonale znający charakter Adama, przyjaciel Sławek (Cezary Łukaszewicz)? Nic z tego się nie dowiadujemy. Kiedy jednak w Białymstoku dochodzi do tajemniczego porwania młodego wnuczka wpływowego Zygmunta Morawskiego (Jerzy Schejbal), to policja zwraca się z prośbą o pomoc właśnie do Kruka, który ma pomóc w rozwiązaniu zagadki. Jednak to nie wcale porwanie będzie najtrudniejszą rzeczą dla niego, a sam powrót… do miasta, w którym się wychował. Gdzie nie tylko będzie musiał się zmierzyć z gangsterami pokroju, czy nieuczciwymi policjantami, którzy mu nie sprzyjają, na czele z brutalnym Markiem Kaponowem (Mariusz Jakus), ale przede wszystkim z własną przeszłością. Czy więc Krukowi uda się rozwiązać zagadkę? Poznać odpowiedzi na wszystkie pytania? I zwyciężyć w pojedynku z własnymi cieniami przeszłości? Jedno jest pewne: Będzie ciemno.

„Kruk” nie będzie prostym serialem do oglądania. Taki był mój pierwszy wniosek po obejrzeniu pierwszej zapowiedzi serialu Macieja Pieprzycy. Bo tak jak bowiem „Belfer” lub „Wataha” orędowały w liczne niespodziewane zwroty akcji, sceny pojedynków, pościgów… tak tutaj wydawać by się mogło że będzie to epopeja poświęcona dla twardszych umysłów. Historia niemalże dystopiczna z niewieloma momentami do uśmiechu, a zamiast tego z ciągłym wpatrywaniem się w ekran i poruszającymi się bezszelestnie, niczym dzikie bestie, myślami filozoficznymi nad sobą samym. To co mówię, brzmi może trochę… zbyt poważnie, lecz wierzcie mi, że ten serial nie zapowiadał się na prostą rozrywkę dla każdego kinominiaka, który do kina mógłby chodzić na propozycje z wszystkich gatunków filmowych. „Kruk” niczym pająk zdawał się w tym serialu rozwinąć sieć… pełną tajemnic, strachu i mroku. Gdzie każdy źle postawiony krok może się skończyć katastrofą, lecz nie tylko w formie śmierci, a wewnętrznego odrzucenia. Ta baśń nie miała być piękna… i taka też w rzeczywistości nie jest. Niewątpliwie bowiem, ci którzy wolą sceny akcji i szybkie zwroty, mogą nie w pełni docenić tego serialu. Prawda zaś jest taka, że od samego początku to wcale nie o to chodziło. Bo choć pojawia się tutaj motyw porwaniu, rabusiów w mieście, czy nielegalnych transakcji na linii policja-gangsterzy, to jednak w tym wszystkim zaskakująco tu wiele czasu na przemyślenie, wniknięcie w psychikę bohaterów i poznanie ich mroków. Nie jest to rzecz jasna proste dla każdego oglądającego, ale to właśnie podejście twórców sprawia, że w ostateczności „Kruk: szepty słychać po zmroku” różni się w porównaniu do wszystkich innych seriali i jest czymś autentycznie unikalnym.

Znalezione obrazy dla zapytania kruk szepty słychać po zmroku

Już sam początek pierwszego odcinka tylko mocniej uwydatnia, że „Kruk” będzie znacznie różnił się od pozostałych polskich seriali. Co prawda tak jak w 1 sezonie „Belfra” dochodzi tutaj do morderstwa, ale trzeba zwrócić w tym uwagę na to, w jaki sposób do tego dochodzi. Bo nie dostajemy od razu trupa, a zamiast tego równie zatrważającą i przenikającą ludzką duszę wierszyk młodego chłopczyka, który działa wręcz odurzająco na widza, który wpatruje się i wsłuchuje… ale kompletnie nie wie, gdzie jest. I w rytm tej poezji naraz dochodzi do śmierci… która jest kompletnie zaskakująca, tym bardziej, że od razu znamy sprawcę… To jednak nie jest rozwiązanie zagadki, proszę się nie martwić. To dopiero początek.

Niesamowite wrażenie robi fakt, jak w znakomity sposób twórcy „Kruka” przenoszą się na różnych płaszczyznach czasowych. W żadnym dotychczasowym poprzednim serialu z naszej ojczyzny nie mieliśmy do czynienia z czymś podobnym. Wręcz te historie były usnute na zasadzie jednego wątku linearnego, który rzeczywiście potrafił wciągnąć i zaintrygować widza, ale jednak w tym wszystkim nie ma co ukrywać – nie było to też coś, co by mogło zmienić nasze oblicze. Fakt faktem, że pierwszy sezon „Belfra” stanowił pewnego rodzaju coś unikatowego, ale z drugiej strony można było w tym wszystkim zobaczyć wiele nawiązań do kultowego już serialu „Twin Peaks”. Z „Watahą” z kolei był taki problem, że tak jak pierwszy sezon był po prostu sprawnie zrobiony, ale też bez większego polotu, tak w drugim akcja naraz się rozwinęła. Ciężko jednak znowu w tym serialu nie zauważyć paru podobieństw, jak choćby do typowych amerykańskich seriali o agentach specjalnych… na szczęście „Wataha” sprawnie wymieszała te podobieństwa wraz z klimatem Bieszczad, cięższej atmosfery i wątku Straży Granicznej, fundując w efekcie coś, co naprawdę mogło się spodobać. Brakowało nam jednak czegoś autentycznie innego, z czym jeszcze ani razu nie spotkaliśmy się nigdzie indziej w żadnym, czy to amerykańskim, czy skandynawskim serialu. Kto więc myślał, że Polska nie jest w stanie zaprezentować nam czego unikatowego na srebrnych ekranach, to niech wie, że popełnił wielki błąd – bo „Kruk” faktycznie odmieni oblicze naszych seriali. Może i na bardziej mroczne, psychologiczne i bez jakiegokolwiek humoru… ale ta atmosfera i tak czyni swoje, tak że po prostu jesteśmy wciągnięci w ten świat patosu.

Jest to o tyle możliwe, że sam klimat „Kruka” wyróżnia się na tle wszystkich pozostałych. Pełno tu bowiem mroku, wiszącej mgły, która niczym groźba zapowiada straszne rzeczy, czy niepokojących słów bohaterów, przez które w żadnym stopniu w tym świecie nie można poczuć się bezpiecznie. Samo wybranie Podlasia jako miejsca, gdzie będzie kręcona historia śledztwa Adama Kruka było idealnym strzałem w dziesiątkę. Bo rzeczywiście ten teren ma w sobie coś… co łączy klimaty Polski z lat 90 wraz z tymi bardziej wschodnimi jak w Ukrainie czy Białorusi. Znowu więc mamy tu do czynienia z granicą jak u „Watahy”, ale jednak jest ona przedstawiona nie jako miejsce ciągłego konfliktu, który w każdym momencie może wybuchnąć, a bardziej zbliżone większości społeczeństwa: nawet jeśli istnieją tu jakieś organizacje przestępcze, to działają bardzo skrycie, za nic nie próbują się wychylać, a transakcje opierają się przede wszystkim na tym, by pozostały niezauważone… taki sposób przedstawienia tematu gangsterskiego już sam w sobie czyni ten serial znacznie poważniejszym, ale i zwiastującym niebezpieczeństwo. Z czego to wynika? Bo tam w „Watasze”, czy „Belfrze” widz wiedział, że chociaż paru ludzi wie coś o tym co się dzieje, a tutaj zaś jest zupełnie inaczej – nikt niczego nie wie. I wszyscy tylko ukrywają swoje sekrety. Nad widzem w efekcie zawisną ciemne chmury i mgła, które powodują że tego miejsca nie da się ani trochę polubić, a jednak i tak ono nas do siebie przyciąga…

Podobny obraz

Tworzenie kultury danego terenu podczas trwania serialu jest niebywale trudnym zadaniem. Bo żeby wniknąć udanie klimatem prowincji, tak żeby nie wyglądało to jedynie jak promocja miejsca, wbrew pozorom, ale wcale nie należy do czegoś prostego. Coraz więcej bowiem, szczególnie w filmach, mamy do czynienia z tak zwaną „autopromocją” miejsca, gdzie akcja się rozgrywa – czy to Warszawa, czy Lubin, czy nawet Kraków – wielu widzów tego nie lubi, a jednak i tak reżyserzy polscy wciąż to robią. Znacznie lepiej wygląda to natomiast w serialach, gdzie zarówno w „Belfrze” jak i u „Watahy” z czymś podobnym nie można było się spotkać. Jednakże nie wszystko i tutaj jest piękne, bo wybranie Wrocławia jako miejsca kręcenia drugiej odsłony „Belfra” było jak dla mnie dobrym wyborem, ale wiem, że dla innych była to jedynie promocja naszego miasta kulturalnego, gdzie przecież jeszcze niedawno rozdawano Europejskie Nagrody Filmowe. W „Kruku” tymczasem bardzo ważną rolę odgrywa Podlasie – jako miejsce wnikania nie tylko w kulturę, ale i własnej osobowości i szukania jej w otoczeniu natury i folkloru. Nie ma co się jednak martwić – nie ma tu żadnej promocji. Dla przykładu sam Białystok jest wspomniany może tylko parę razy, a zamiast ujęć budynków w mieście, częściej otrzymujemy te, skupiające się na florze. Ma to coś z klimatu „Pokotu”, ale jednak ta historia autentycznie mocniej uderza w emocje widza i jego psychikę, co co prawda nie zadziała na każdym, ale ci, którzy skupią się na samej treści i klimacie, sami na sobie samym odczują tą atmosferę ciągłego napięcia.

Nie byłoby to jednak wcale możliwe, gdyby nie strona wizualna, która stoi na zaskakująco wysokim poziomie. Nie jest to może aż tak wysoka półka co „Belfer”, ale ciężko nie odczuć, że produkcje Canal+ naprawdę ciągle trzymają równy poziom, co naprawdę cieszy. Szczególną uwagę w „Kruku” zwracają znakomite zdjęcia autorstwa Jana Holoubeka, które tak niesamowicie budują atmosferę tej historii, że aż patrzy się na to bez jakiekolwiek mrugnięcia okiem. Ujęcia podlaskiej natury są tak niezwykłe, tak w punkt wybrane, że naprawdę wielkie brawa, że ktoś na to zwrócił należną uwagę. Czy to wysokie trawy, czy mgła wisząca na nieba, czy nawet mroczne, spokojne jezioro – te wszystkie proste elementy w niesamowitym stopniu wpływają na odczucia oglądającego. Spore brawa należą się też pozostałym scenografom, czy montażystom, którzy również wlali w tą opowieść coś od siebie, sprawiając że „Kruk” nie jest tym samym, co już tak wiele moglibyśmy zobaczyć.

Znalezione obrazy dla zapytania kruk szepty słychać po zmroku cezary łukaszewicz

Niestety i w tym temacie trzeba zwrócić uwagę na coś, co zdecydowanie utrudnia prawidłowe oglądanie. Mowa tu o dźwięku, który zdecydowanie odstaje, nie nadąża i w ogóle nie zgrywa się z resztą bardzo dobrej strony wizualnej. Z czego wynikają te błędy? Aktorów bowiem bardzo często w ogóle nie słychać. Dźwięk jest tam gdzieś oddalony, ale już na same wybuchy czy sceny walk, naraz strasznie blisko się znajduje, tak że aż uszy bolą. Ta różnica nie jest może aż tak zauważalna za pierwszym razem, ale jednak wraz z kolejnymi seansami zdecydowanie jej braki rzucają się w „uszy”. Tym bardziej, że to należało zrobić o wiele lepiej.

Również sama czołówka niezbyt zachęca do oglądania, gdyż jest… po prostu brzydka. Zero emocji, tylko mrok i jakiś dziwny kształt… który wydaje się być jakby więzieniem naszych emocji i uczuć, ale jednak zamiast tego sprawia jedynie wrażenie dziwnej plasteliny, czy gumy o nieregularnych kształtach, która nie wiadomo po co się tutaj znajduje. Jak dla mnie nadaje ta czołówka za mało klimatu podlaskiego i sam mrok i mgła jest tutaj w zbyt wielkim natężeniu użyta.

Na szczęście już dla samego porównania, sama muzyka auotrstwa Bartosza Chajdeckiego jest na zdecydowanie wyższym poziomie i fantastycznie buduje atmosferę tego serialu, poprzez liczne motywy mroczne, ale i także te budujące klimat miejsca, w którym się znajdujemy. Chajdecki znakomicie oddaje to, co zaraz mamy zobaczyć i w równie świetnym stylu wnika w emocje widza, sprawiając, że nie da się bez niej przejść do niczego innego. I tak dostajemy tu kolejne perełki od tego niewątpliwie obecnie najlepszego kompozytora polskiego, jak choćby niezwykła „Kołysanka” jego autorstwa, która niesamowicie buduje atmosferę serialu i ma w sobie coś w stylu kaszubskiego i wiejskiego. Zresztą sami posłuchajcie, by zrozumieć, że czegoś takiego jeszcze nigdy nie było w świecie seriali…

Samo zaś zaangażowanie do tego serialu mało znanych aktorów było istnym strzałem w dziesiątkę bo dzięki temu jeszcze lepiej można zrozumieć cięższy wymiar tej opowieści. W zasadzie ciężko komukolwiek z dorosłej obsady cokolwiek zarzucić, gdyż odegrali swoje postacie idealnie. Michał Żurawski w głównej roli jest wręcz perfekcyjny, a pokazując nam na ekranie niejednoznaczność swojego bohatera zmagającego się z traumami przeszłości oraz uzależnieniem od środków przeciwbólowych, czy psychotropów. Nie jest to bohater, którego da się z miejsca polubić, ale jednocześnie ciężko mu nie kibicować w kolejnych poczynaniach, które niekiedy można podać w moralną wątpliwość, bo widzimy, że w mieście pełnym nieprawości, on sam jest tym ostatnim bastionem prawa. Nieodłączną częścią jego życia jest przyjaciel Sławek, który niczym złe alter ego i złe sumienie nierzadko sprowadza go na złą drogę. Znany z pierwszego sezonu „Belfra” Cezary Łukaszewicz również dostaje tutaj spore pole do popisu i w niczym nie ustępuje swojemu koledze z planu. Pomimo tego że relacja Adama i Sławka nie należy do tych najzdrowszych, to panowie świetnie się uzupełniają tworząc naprawdę fantastyczny duet. Tym bardziej, że okryty jest on pewną zatrważającą tajemnicą, która zdziwi każdego z Was…

Na drugim planie mamy ogrom ciekawych postaci od policyjnych nacjonalistów, niebezpiecznych mafiozów po wielu innych wymęczonych życiem mieszkańców Podlasia. Na duże uznanie zasługują tutaj Andrzej Zaborski, Jerzy Schejbal, czy Mariusz Jakus. Ich bohaterowie mają sporo za uszami, a wątki z nimi związane świetnie sie przeplatają tworząc zgrabną całość. Nie oznacza jednak, że w szarym, smutnym Białymstoku nie ma miejsca dla pozytywnych osób. A taką z pewnością jest pewna starsza pani grana przez Zofię Plewińską. Poczciwa staruszka nie tylko jest łącznikiem między rzeczywistością a światem nadprzyrodzonym, ale także w wielu momentach wprowadza sporo ciepła do tej mrocznej historii. Zawiodła jedynie w tym wszystkim żona Morawskiego, grana przez Annę Nehrebeckę, która znacznie więcej mogła pokazać na ekranie. Prawdziwe jednak show kradnie w ostatnim odcinku Marcin Bosak, który w roli nie w pełni zdrowego psychicznie Szymona Wasiluka jest po prostu znakomity, perfekcyjny, niesamowity.

Podobny obraz

„Kruk: Szepty słychać po zmroku” to zatem niesamowita opowieść warta obejrzenia. Jedyne co jeszcze w Kruku trzeba poprawić to dźwięk, przez który dialogi bywają momentami niesłyszalne. Ale tak poza tym to ten serial stoi na naprawdę bardzo wysokim poziomie i tak jak drugi sezon „Belfra” trochę rozczarował, tak „Kruk” znowu obudził nadzieje dla polskich seriali. Niesamowite, bo on wręcz rozjaśnił polskie seriale, pomimo tego że jest mroczną produkcją. To po prostu blask wśród ciemności, czysty diament, jakich niewiele w polskim kinie. A takich błysków nigdy za wiele. Bo to po prostu kwintesencja tego, że Polska ma wiele do zaoferowania całemu kinu. I „Kruk” jest tego doskonałym przykładem.

 

Ocena Filmaniaka:

8/10

4 gwiazdki

 

 

 

Dodaj komentarz