„Biolożka w samym środku raju” – recenzja Aragorna filmu „Anihilacja”

„Anihilacja”, czyli drugie filmowe dziecko Alexa Garlanda powtórnie otrzymuje od niego rodowód gatunku science fiction. W poprzednim jego dziecku pod tytułem: „Ex Machina” ten Brytyjski reżyser i scenarzysta w niezwykle skomplikowany, ale zarazem fascynujący i intrygujący sposób poruszał temat szybko uczącej się sztucznej inteligencji – androida przypominającego żywą, pociągającą kobietę w postaci szwedzkiej aktorki Alicii Vikander. I zrobił to naprawdę przekonująco. Zadawał pytania, intrygował fabułą, rozsiewał tajemnice i hipnotyzował finalnym twistem. W „Anihilacji” też bawi się w „boga stworzenia”, ale tym razem adaptując powieść autorstwa Jeffa VanderMeera. I tym samym udowadnia, że jest dziś zdecydowanie w czołówce najoryginalniejszych twórców szeroko pojętej fantastyki naukowej.

Film Alexa Garlanda co prawda zawiera w sobie odniesienia do kilku kultowych tytułów gatunku, ale i tak pozostaje dziełem, w którym widać autorskie zacięcie i pewien unikalny styl. Początkowo przeznaczona wyłącznie na duży ekran, ostatecznie trafiła do telewizji. „Nieomylne” szefostwo wytwórni Paramount Pictures sprzedało bowiem międzynarodowe prawa do wyświetlania filmu Netflixowi. Cel: zapewnić dużą widownię filmu przy małych kosztach (nie wydając tym samym pieniędzy na promocję). Jedynie widzowie USA, Kanadzie i Chinach mogą go ujrzeć w wybranych kinach. I wielka szkoda, że tak się stało. Bo strona formalna „Anihilacji” to w większości scen niesamowita uczta wizualno-plastyczna, którą mógłby się zachwycić niejeden oglądający. I to naprawdę robi duże wrażenie.

Znalezione obrazy dla zapytania anihilacja film

Bohaterką „Anihilacja” jest Lena, biolożka i była marines (Natalie Portman), która próbując rozwikłać zagadkę zaginięcia ukochanego męża (Oscar Isaac), bez swojej wiedzy i zgody  zostaje „zaproszona” do pewnej tajnej placówki. Widok z tarasu owego obiektu przyprawi ją o szybsze bicie serca i – mimo bycia twardo stąpającą po ziemi – jajogłową – sprawi, że nogi będzie mieć jak z waty, a jej dotychczasowa wiedza o genetyce i innych dziedzinach biologii wkrótce zostanie zakwestionowana. Lena przeciera więc oczy. Czy śni? Nie. To istnieje naprawdę – Stefa X – rozciągające się wzdłuż amerykańskiego wybrzeża dziwne miejsce zwane przecz badaczy Iskrzeniem, pokryte lśniącą kolorową zasłoną i przypominające wielką mydlaną bańkę. Ogłoszone jako skażone, nieprzyjazne i odcięte od świata zewnętrznego, i jednocześnie od trzech lat rozszerzające się i „pożerające” wszystko na swojej drodze. Mówiąc krótko: Przepiękna bomba.

To właśnie stamtąd jako jedyny do tej pory powraca mąż Leny (znany z najnowszych „Gwiezdnych wojen” i „Ex Machiny” Oscar Isaac) – członek jedenastej, kolejnej zakończonej fiaskiem, ekspedycji. Lena zgłasza się na ochotnika i dołącza do kilku odważnych pań- Dr Ventress (Jennifer Jason Leigh), Josie Radek (Tessa Thompson), Anyi Thorensen (Gina Rodriguez) oraz Cass Sheppard (Tuva Novotny). A wszystko to po to, aby odkryć to, co wcześniej było nie do odkrycia. Wnętrze Strefy z jej bogactwem nowych form życia flory i fauny przywodzi początkowo na myśl „boski raj”, lecz wykracza poza przyjęte normy ewolucji. Szybko wychodzą na wierzch przyrodnicze aberracje, a podatna na zewnętrzne impulsy psychika może ulec degradacji. Lena wdepnęła w śmierdzące łajno pośrodku bajecznego lasu… Czy uda się jej więc z niego wydostać, nim będzie za późno?

Znalezione obrazy dla zapytania anihilacja film

„Anihilacja” to niewątpliwie przedziwny twór. Początkowo – mimo usypiającej narracji – intryguje. W połowie seansu czuć zaś namacalną, lecz niewidoczną grozę. A finał…  hipnotyzuje jeszcze bardziej niż ten znakomity w „Ex Machinie”. Akcja dzieje się tu na dwóch płaszczyznach czasowych, a Garland potrafi przez niemal dwie godziny, jak mało kto, krzyżować w pary różne gatunki filmowe. W „Anihilacji” odnajdziemy zatem zarówno odniesienia do horrorów, jak i filozoficzno-ekologicznych rozpraw na temat istnienia życia. Garland przede wszystkim „Anihilacją” kłania się w pas klasycznemu „Stalkerowi” Tarkowskiego. Więcej w jego filmie jest bowiem statycznych, klimatycznych ujęć oraz dialogów o sprawach większych niż życie – relacji dusza/ciało i filozofii o przyszłym życiu – aniżeli ucieczki przed zmutowanymi zwierzętami i dziwnymi zjawiskami biologicznymi. Choć i te się tutaj znajdą. Wtedy zaś widz poczuje się jak w słynnym, przyprawiającym o dreszcze, „Coś” Johna Carpentera. Jak na dłoni widać też inspirację „Nowym początkiem”, głównie w sposobie budowania napięcia i powolnym oswajaniu się z zastaną rzeczywistością. Ale co najważniejsze te liczne odniesienia nie stanowią żadnej komplikacji, a sprawiają, że film Alexa Garlanda jest jeszcze bardziej intrygujący i uniwersalny na tle pozostałych produkcji z gatunku science-fiction.

To, co jednak trochę wytrąca widza z tego dobrze płynącego rytmu filmu, to scenariuszowe dziury i czasem co najmniej dziwne zachowania członkiń ekspedycji. No i niekiedy efekty komputerowe, które – mimo czterdziestomilionowego budżetu – kłują w oczy (może to wina małego ekranu, a może wyrobionego oka – wszak już tyle dziwów zrodzonych w komputerze oglądało). Oczywiście strona wizualna i tak robi spore wrażenie – głównie za sprawą rewelacyjnie skomponowanych zdjęć Roba Hardy’ego, czy intrygującej i mrożącej krew w żyłach muzyce skomponowanej przez Geoffa Barrowa oraz Bena Salisbury’ego. Mimo to, nie trudno nie zauważyć, że efekty specjalne nie robią już równie wielkiego wrażenia co w „Ex Machinie”, gdyż sprawiają wrażenie momentami zbyt zrobionych bezpiecznie, a z kolei w innych chwilach można reżyserowi zarzucić zbytnie „odjechanie” od fabuły przez ich wykorzystanie. Na szczęście końcowe momenty  w pełni rekompensują te wszystkie wady. I zapewniam. Wielu z Was będzie mieć pod sam koniec otwartą z wrażenia paszczę. I to w dosłownym tego słowa znaczeniu.

Spora w tym zasługa utalentowanej obsady, a przede wszystkim znanej chyba wszystkim doskonale aktorki Natalie Portman, która bez problemu odnalazła się w dziele Garlanda. To nie jest może rola na miarę Oscara, ale jako Lena jest na tyle wiarygodna, że z uwagą śledzimy jej losy i obawiamy się o jej życie w trakcie zwiedzania tajemniczej Stefy X. Ponadto kolejną świetną rolę zalicza Oscar Isaac, który w roli powracającego i zwariowanego poniekąd męża Leny jest naprawdę przekonujący, a zarazem niezwykle intrygujący. To dobrze, że Garland daje mu szanse zagrać w tak ambitnych widowiskach. Nieźle z kolei wypada także Jennifer Jason Leigh jako szefowa wyprawy – dr Ventress. To niesiląca się na empatię, sztywna pani psycholog. Podążająca na przód, choćby i po trupach towarzyszek… Pierwiastek feministyczny w tym filmie unosi się zresztą niczym gęsta mgła jak w ostatnim „Ghostbusters” (ale w lepszym zdecydowanie stylu). I to dobrze. Bo ile można oglądać na ekranie uzbrojonych po zęby żołnierzy, od których buchającego testosteronu i adrenaliny można już paść martwym. Reszta pań z obsady również radzi sobie całkiem sprawnie, nie wywyższając się ponad pewien przyzwoity poziom. Zarówno Gina Rodriguez, jak i Szwedka Tuva Novotny to nieopatrzone aktorskie twarze, które zaliczają tutaj całkiem niezłe i przyzwoite występy. Być może dzięki rolom w „Anihilacji” będą grały coraz więcej i coraz częściej. Z kolei bardziej znanej Tessie Thompson (znanej z filmu „Thor: Ragnarok”) ambitne science fiction obce nie jest. Już z takim miała do czynienia w serialu „Westworld”. To i w „Anihilacji” poczuła się jak ryba w wodzie, o czym doskonale widz może się przekonać już w trakcie seansu. I jest to jej kolejna udana rola. Oby było takich jeszcze więcej.

Znalezione obrazy dla zapytania anihilacja film

Drugi film Alexa Garlanda zapewne zatem utworzy dyskutujące i spierające się ze sobą obozy. Przedstawiciele jednego będą przekonywać, że dzieło to nie ma za wiele do zaoferowania, poza kilkoma ładnymi widokami i dość przekonującą Natalią Portman i Oscarem Isaaciem. Dodatkowo będą wymieniać na palcach ręki niedociągnięcia fabularne i zużyte, pokryte kurzem klisze. Inni zapieją z zachwytu, że „Anihilacja” to nowe wrota do fantastycznego świata. I może wreszcie, zamiast na drogie efekciarstwo, producenci postawią na podobne i intrygujące, artystyczne kino do kontemplacji, które pokochają nie tylko zatwardziali koneserzy. Przyznam, że ja wielką miłością do „Anihilacji” nie zapałałem, jednak byłbym skłonny wstąpić do tego drugiego obozu. Zobaczcie, zinterpretujcie i oceńcie. Bo naprawdę warto wybrać się w tę podróż do raju.

 

Ocena Aragorna:

7/10

2000px-3.5_stars.svg

 

Autor publikuje także swoje teksty na własnej stronie internetowej: https://altao.pl/

Serdecznie zapraszamy do czytania!!! 🙂

Dodaj komentarz