„Zbawczy lek?” – recenzja filmu „Więzień Labiryntu: Lek na śmierć”

„Każdy labirynt ma swój koniec” – tak zapowiadano w mediach finałową część serii „Więźnia labiryntu”. I rzeczywiście, wiele się spodziewano po trzeciej odsłonie przygód Thomasa i Streferów. Nie wynikało to jednak jedynie z przyczyny, że trylogia „Więźnia Laibiryntu” powstała na podstawie popularnych na całym świecie książek Jamesa Dashnera, ale przede wszystkim z tego powodu, że opowiadała ona bardzo ciekawą wizję przyszłości. I rzeczywiście na wielu czytelnikach ta walka na śmierć i życie w celu zdobycia prawdy zrobiła duże wrażenie…

Obecnie „Więźnia Labiryntu” przyrównuje się do popularnych „Igrzysk Śmierci”, czy „Niezgodnej”, które również doczekały się swoich filmowych adaptacji. Prawda jednak jest taka, że zarówna seria Suzanne Collins, jak i Veronici Roth zaliczyła swoje małe upadki. Tymczasem „Więzień Labiryntu” zaczął swoją historię całkiem udanie, gdyż pierwsza część spotkała się z przyjemnym odbiorem publiczności. Niestety o drugiej tyle miłego nie można było powiedzieć. „Próbom Ognia” zarzucano przede wszystkim znaczne odejście od pierwowzoru, a także mało zbyt efekciarskie sceny akcji. Kiedy więc tego roku na ekranach kin swoją premierę miał mieć ostatni epizod, to oczekiwano po nim godnego zwieńczenia serii… Czy jednak tak się stało? Czy „Lek na śmierć” zdołał dobrze odpowiedzieć na wszystkie pytania, które dręczyły fanów przed premierą? Powiem szczerze: nie wiem, bo wciąż mam mieszane uczucia względem tego poszukiwania „leku na prawdę„…

W końcowej odsłonie trylogii „Więźnia Labiryntu”, Thomas (Dylan O’Brien) wraz z Newtem (Thomas Brodie-Sangster), Jorgem (Giancarlo Esposito), Frypanem (Dexter Darden) oraz Brendą (Rosa Salazar), wyruszają na ostatnią „przygodę” (misję), by „odebrać” (a w zasadzie uwolnić) Minho (Ki Hong Lee) z rąk „łagodnej” (przestępczej) organizacji DRESZCZu. Aby jednak to zrobić, muszą się udać do legendarnego Ostatniego Miasta. To właśnie tam znajduje się główna placówka DRESZCzu, gdzie przebywa Teresa (Kaya Scodelario), która po „opuszczeniu” (zdradzie) swoich przyjaciół współpracuje z Kanclerz Avą Paige (Patricia Clarkson), by wynaleźć lek na „łagodną grypę” (Pożogę). Thomas i reszta przyjaciół muszą się jednak spieszyć z poszukiwaniami bo wślad za nimi ruszają ich dawni „przyjaciele” na czele z „serdecznym” (bezlitosnym) Jansonem (Aidan Gillen). Czy zatem z tej ostatecznej rozgrywki uda się wszystkim wyjść bez szwanku? I czy odkryją oni odpowiedzi na swoje pytania?

„Więzień Labiryntu” już od samego początku wzbudził moje spore zainteresowanie. Tak właściwie, to po raz pierwszy do czynienia z tą serią miałem, kiedy bez większych oczekiwań poszedłem do kina na pierwszą część. I choć nie była ona niczym specjalnym, to jednak wystarczająco mnie zainteresowała do sięgnięcia po książkę. A ta z kolei zupełnie mnie zaskoczyła… Kojarzycie książki, które wciąż chce się czytać pomimo późnej godziny? To ja tak właśnie miałem z całą trylogią „Więźnia Labiryntu”. To co mnie zaś najmocniej w niej urzekło, to sam temat. Może to zabrzmi naiwnie, ale ta wizja, wedle której dzieci odporne na Pożogę są zamykane w labiryntach, by na podstawie ich działania mózgu opracować lek na chorobę, wydała mi się całkiem „możliwa”. Szkoda niestety, że na ekranie nie wykorzystano dotąd potencjału tej o wiele bardziej realistycznej koncepcji przyszłości niż z „Igrzysk Śmierci”, czy „Niezgodnej”. Pierwsza część była bowiem tylko „ok”, a o drugiej wolę nie wspominać. Miałem więc spore obawy, że z końcowej odsłony wyjdzie ten sam potworek, co „Próby Ognia”. Na szczęście tak się nie stało, choć „Lek na śmierć” to i tak niezbyt udane zwieńczenie serii…

Znalezione obrazy dla zapytania więzień labiryntu lek na śmierć ujęcia z filmu

Główny problem z trzecią częścią polega bowiem na tym, że w prawie żadnym stopniu nie można ją nazwać ekranizacją książki Jamesa Dashnera. Oczywiście pojawiają się tu pewne nawiązania do pierwowzoru, ale… w dużej części wydaje się być one wymuszone. Co jak co, ale pod tym względem cała seria „Igrzysk Śmierci” została lepiej nakręcona, bo z szacunkiem do autorki. Tymczasem w przypadku najnowszego „Więźnia Labiryntu” tej zgodności zupełnie brak. Mimo to i tak „Lek na śmierć” jest pod wieloma względami lepszą ekranizacją od „Prób ognia”, gdyż reżyser Wes Ball próbuje przynajmniej nawiązać akcję do oryginału. Zresztą należy pochwalić też lekko scenarzystę T.S. Nowlina za samą odwagę chęci wymyślenia czegoś innego, bo nie ukrywajmy: Te zmiany były bardzo potrzebne. Jamesowi Dashnerowi nie udało się bowiem zbyt dobrze w finałowej książce zamknąć wątki wszystkich postaci. Zrozumiałbym zatem, gdyby ta zmiana ze zgodnością z książką stanowiła 50%, ale nie kiedy wynosi ono zaledwie niecałe 5%! Oczywiście, twórcy filmu mają prawo do wolnej ręki, ale powinni poszanować czytelników, a przede wszystkim autora książki, czego niestety brakuje.

Z początku jednak ta nikła zgodność filmu z książką wcale nie jest jego przeszkodą, a wręcz przeciwnie – staje się zaletą. Dzięki bowiem tym licznym odstępstwom widowisko Wesa Balla sporo zyskuje na swojej nieprzewidywalności, a pierwsza scena, podczas której Thomas wraz z Newtem, Brendą i Jorgem napada na pociąg, jest po prostu świetna. Zaskakuje ona widza swoją dynamiką i kreatywnością, która sprawia, że początek „Leku na śmierć” ogląda się wyśmienicie. Reżyser ani bowiem na moment nie postanawia zwalniać z akcją, co tworzy świetną mieszankę kina przygodowego z „Mad Maxem”. Później natomiast tylko na chwilę ją uspokaja, by zaraz potem znowu podregulować głośniki i pojechać do przodu „pełną parą”. Przez to szybko potem otrzymujemy jeden z najlepszych momentów w całym filmie, gdy Thomas z przyjaciółmi w terenówce w tunelu przebija się przez zgraję poparzeńców. Ta scena pełna jest niespodziewanych zwrotów akcji i stanowi nie tylko świetne nawiązanie do książki, ale także serialu „The Walking Dead”. I wydawać by się mogło, że taka huśtawka emocji będzie do samego końca. Że nigdy nie zabraknie tych świetnych scen przesiąkniętych akcją. Nic bardziej mylnego…

Znalezione obrazy dla zapytania więzień labiryntu lek na śmierć ujęcia z filmu thomas frypan

Od momentu kiedy bowiem nasi bohaterowie patrzą w dal na wzgórzu w kierunku Ostatniego Miasta, coś zaczęło się sypać. Wesowi Ballowi zaczynać brakować pomysłowości, a same sceny akcji nie są już aż tak emocjonujące. Co prawda w porównaniu do „Prób Ognia” i tak są zrealizowane na wyższym poziomie, ale w wielu momentach reżyser zamiast stawiać na kreatywność, próbuje je budować za pomocą ciągłej efektywności (scena podnoszenia autobusu przez dźwig). Kiedy Thomas wraz z przyjaciółmi wchodzi do Ostatniego Miasta, zauważyć można także wiele świetnych niewykorzystanych pomysłów. Szkoda szczególnie, że nie rozwinięto wątku organizacji buntowniczej Lawrence’a.

Tymczasem akcja z uwolnieniem Minho jest sprawnie zrealizowana, ale patrząc na wcześniejsze pościgi poziom jest już niższy. Mnie zaś szczególnie zawiodło miasto poparzeńców. W ogóle nie mamy szansy się nim zainteresować, a przecież tą sytuację można było zmienić jednym sprawnym ruchem. Warto w tym celu spojrzeć na plakat promujący trzecią część „Więźnia Labiryntu”. Pojawia się tam bowiem Labirynt… Czyż to nie mogło być świetne rozwiązanie, gdyby Miasto poparzeńców okazało się być… Labiryntem? Twórcy mieli to świetne rozwiązanie podane jak na tacy, a i tak z tego nie skorzystali. A szkoda, bo ja osobiście z chęcią bym zobaczył jak nasi bohaterowie znowu walczą o życie w Labiryncie.

maze_runner_the_death_cure_4k-wide

Pod względem natomiast obsady „Lek na śmierć” to zdecydowanie najlepsza część z całej trylogii. Szczególnie dobrze zaprezentował się Dylan O’Brien w roli Thomasa. Targany emocjami i przeszłością będzie on zmuszony w tej części do podjęcia wielu dramatycznych w skutkach decyzji, a aktor świetnie uwydatnił jego ciężkie wybory. Całkiem nieźle spisał się również Ki Hong Lee (Minho), który przeszedł w tej historii niesamowitą przemianę. Warto też wspomnieć o Brendzie (Rosa Salazar) i Jorge’u (Giancarlo Esposito), którzy fajnie się wspólnie prezentują i tworzą zgrany duet. Żałuję tylko, że nie poświęcono więcej czasu dla relacji Brendy z Thomasem, gdyż aktorka naprawdę dobrze próbowała ją pokierować, ale niestety nie dano jej na to czasu (no i gdzie ten całus?!). Bardzo przeciętnie zaprezentowała się tymczasem Teresa, która tak sobie ukazała wahanie z wyborem strony. Ja wciąż mam problemy z zaakceptowaniem „talentu” Kayi Scodelario i tutaj tylko lekko zdołała polepszyć swoją grę aktorską. I jeszcze to głupie, infaltylne zakończenie relacji z Thomasem…

Duże uwagi mam też względem czarnych charakterów. Aidan Gillen powtarza bowiem swoją rolę wiecznie złego Littlefingera z „Gry o tron” tyle tylko, że w skórze bezlitosnego Jansona z bardzo łatwymi do przewidzenia planami, a tymczasem Patricia Clarkson jako Kanclerz Ava Paige, choć dostała więcej czasu na ekranie, to jednak jej końcowa konfrontacja z Thomasem mogła zostać lepiej przedstawiona (ich bliską relację można odkryć w książce „Kod Gorączki”, którą gorąco polecam!). Najlepszy zaś z całej obsady jest z całą pewnością Thomas Brodie-Sangster, który w roli Newta spisał się znakomicie. W porówaniu do reszty bardzo realistycznie ukazał on bowiem tragedię swojego bohatera, a końcowa jego przemiana została rewelacyjnie ukazana. To jednak wciąż za mało.

Znalezione obrazy dla zapytania więzień labiryntu lek na śmierć ujęcia z filmu

 „Więzień Labiryntu: Lek na śmierć” to zatem nienajgorsze, ale i też nie do końca udane zwieńczenie serii o Thomasie i reszcie Streferów. Co prawda, początek tego filmu był naprawdę świetny i dawał nadzieję na zobaczenie czegoś niesamowitego, ale przez zmarnowanie wielu dobrych pomysłów, w ostateczności okazał się on być tylko zwykłym, przeciętnym „akcyjniakiem”. Sama natomiast końcówka była trochę zbyt przekombinowana, przez co nie była ona w stanie wzbudzić większych emocji u widza. Źle potraktowano także książkę Jamesa Dashnera, która choć również nie okazała się być zbyt dobrym zwieńczeniem serii, to jednak była zdecydowanie bardziej logiczna. Żałuję ponadto, że nie zobaczyliśmy znowu Labiryntu, a potencjał paru postaci nie został wykorzystany. Mimo to warto obejrzeć końcową część „Więźnia Labiryntu” bo to całkiem dobra rozrywka z dużą dawką akcji, interesującej fabuły i ciekawych bohaterów.

W końcowej części „Więźnia Labiryntu” dostaliśmy również odpowiedzi na większość pytań, które dręczyły fanów przed premierą. Czy zostanie wynaleziony lek na Pożogę? Czy Thomas będzie z Teresą? Czy wszyscy przeżyją? Na to wszystko otrzymujemy odpowiedzi, które jednak pozostawiają pewien niedosyt. Przez to końcowa część nie okazała się być ostatecznie „zbawczym lekiem” dla całej serii „Więźnia Labiryntu”, a jedynie tymczasową „szczepionką” dla dzieci, o której z czasem niestety zapomnimy…

 

Ocena Filmaniaka:

5/10

three-stars

 

P.S.: Z bólem serca… 😦

 

 

 

Dodaj komentarz